A miało byc tak pięknie... I co? I kto jest za to odpowiedzialny? Hę? Wszystkie plagi świata! Koklusz, gradobicie, trzęsienie ziemi i... ta cholerna wiosna! Wiem, wiem, nie ma co narzekać. Teoretycznie jeszcze trzy tygodnie temu gdzieniegdzie leżał śnieg, ale.... no rozpieszcza to słońce. Boskie, piękne, dające zapowiedź cudownych chwil wreszcie nie w domu i wreszcie nie w kożuchu i grubych skarpetach. Już, już człowiek witał się gąską, a tu tymczasem gąska zamieniła się we wrednie śmiejącego się bałwana. No ale cóż, nawet ci co jadą właśnie na wiosenny weekend do Paryża mogą nie trafić w pogodę, ba nawet ci, co zdążają właśnie na narty, też mogą lżej lub mocniej kląć podczas wykupionego już dawno temu turnusu. Ostatecznie - oni mają jednak większe powody do zmartwień.
"W marcu, jak w garncu"...- powtarzam sobie cichutko, wertując moje ulubione książki ze starymi polskimi i wileńskimi przepisami. Jakoś trzeba się w końcu pocieszyć. A że chęć na pociechy przyszła na przednówku... wiadomo, musi być skromnie. Co nie oznacza mało pysznie. W końcu jedno nie wyklucza drugiego!
Jak tak wieje i zacina, i wieje i leje, i wieje i duje, i w ogóle wieje... nachodzi mnie chętka na dobrą zupę. Najlepiej krem, bo jego jedwabistość i konkretność daje natychmiastową pociechę mojemu niespodziewanie oziębionemu żołądkowi. Zresztą od małego alergicznie wręcz reaguję na kawałki warzyw pałętające się po talerzu. Szczególnie irytują mnie te, których nie lubię.
Dziś brokułowa. Z przepisu Margi. Cóż za boskość! Nigdy nie przypuszczałam, że dodatek cytryny uczyni tę nudną i smakowo nijaką zupę, tak boskim posiłkiem! A do tego - zmodyfikowane lekko przeze mnie zaciereczki. Nie dość, ze są naprawdę smaczne, to jeszcze pozwalają przemycić do żołądków moich dzieci trochę zdrowia w postaci pietruszki, koperku, czy innych zielenin albo po prostu przypraw normalnie przez nie nie przyswajanych.
"W marcu, jak w garncu"...- powtarzam sobie cichutko, wertując moje ulubione książki ze starymi polskimi i wileńskimi przepisami. Jakoś trzeba się w końcu pocieszyć. A że chęć na pociechy przyszła na przednówku... wiadomo, musi być skromnie. Co nie oznacza mało pysznie. W końcu jedno nie wyklucza drugiego!
Jak tak wieje i zacina, i wieje i leje, i wieje i duje, i w ogóle wieje... nachodzi mnie chętka na dobrą zupę. Najlepiej krem, bo jego jedwabistość i konkretność daje natychmiastową pociechę mojemu niespodziewanie oziębionemu żołądkowi. Zresztą od małego alergicznie wręcz reaguję na kawałki warzyw pałętające się po talerzu. Szczególnie irytują mnie te, których nie lubię.
Dziś brokułowa. Z przepisu Margi. Cóż za boskość! Nigdy nie przypuszczałam, że dodatek cytryny uczyni tę nudną i smakowo nijaką zupę, tak boskim posiłkiem! A do tego - zmodyfikowane lekko przeze mnie zaciereczki. Nie dość, ze są naprawdę smaczne, to jeszcze pozwalają przemycić do żołądków moich dzieci trochę zdrowia w postaci pietruszki, koperku, czy innych zielenin albo po prostu przypraw normalnie przez nie nie przyswajanych.
Zacierki
skadniki:
250 gram mąki,
1-2 jaja,
pół łyżeczki soli,
garść drobno pokrojonej zieleniny albo sporo przypraw (do brokułowej daję roztarty czosnek i np. drobno starty żółty ser, do "zielonogroszkowej" - koperek, do rosołu - pietruszkę, do kartoflanki - mielony kminek i trochę pietruszki),
wody, tyle ile potrzeba do zrobienia ciasta o konsystencji ciasta pierogowego,
Z wszystkich podanych składników zagnieść ciasto. Kiedy przestaje lepić się do rąk, odrywać małe kawałki, między dłońmi toczyć z nich cienkie wałeczki i stojąc nad garnkiem z gotująca sie zupą, odrywać kawałeczki i toczyć z nich kuleczki wielkości groszku lub fasolki. Do czasu zrobienia ostatniej, pierwsze powinny być już gotowe. Pogotować całośc jeszcze 4-5 minut, tak żeby i ostatnia partia miała szanse "dojść". I gotowe!
Jesli kluseczki mają być podane z zupą-kremem, to lepiej gotować je osobno w osolonej wodzie, bo ładnie wyglądają takie bialutkie wsypane na wierzch zupy tuż przed podaniem. Jesli gotują się z zupą, to gęsty krem je ściśle oblepia i mają kolor zupy. Są dobre, ale nie wyglądają już tak ładnie. Zatem, jesli to kem i gotują się osobno, to po ugotowaniu odlać z nich wodę, przełozyć je do miseczki i dodać łyżkę-dwie masła. Wymieszać, żeby maslo się roztopiło i obtoczyło wszystkie kuleczki. Tu następuje moment krytyczny - należy powstrzymać się od zjedzenia wszystkich w tajemnicy przed dziećmi na gorąco, bez zupy...
A skoro już o zielonogroszkowej... gdy wychodzi słońce, a termometr mówi do mnie: "nie daj się zwieść - ten złocisty oszukaniec jest jak syrena, co mamiła kiedyś żeglarzy", gotuję lekki rosół. Koniecznie z dużą ilością marchewki. Wrzucam też do niego całe ziemniaki i czekam aż warzywa będą prawie miękkie. Gdy się gotują, przygotowuję ciasto zacierkowe z koperkiem. Gdy warzywa prawie doszly, wyjmuję ję i kroję w sporą kostkę, wrzucam spowrotem do zupy, dodaję jak najwięcej zielonego mrożonego groszku i czekam aż całość zawrze. Gdy widzę pierwsze bąbelki, chwytam ciasto zacierkowe i zaczynam swą prząśniczą pracę... jedna, dwie, trzy smakowite kuleczki. Plumk, plumk, plumk. Kochane słoneczko, możesz mamić i mamić, ale lepszej zupy nie było pod słońcem! Dziś zostaje w domu... Plumk, plumk, plumk...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz