wtorek, 13 marca 2007

Zamknij oczy!


Kiedy śnieg nie chce stopnieć, a człowiek nie wie co ze sobą zrobić, przychodzą mu do głowy różne rozbrykane myśli. Może Madagaskar? Może droga na Ostrołękę? Tylko gdzie się nie ruszyć, tam jak w polskim filmie... nuda. I tak siedzi ten człowiek i gniecie tę nudę w sobie, siedzi tak i gniecie i siedzi i ...siedzi. I nic mu się generalnie nie chce, bo i po co? Za oknem szaro i błotniście, na niebie szaro i... wilgotno. W domu szaro i ... nudno. A do tego jeszcze zimno. Aż wreszcie budzi się człowiek któregoś dnia i sam nie wie, czemu mu się chce. Skąd wziął siłę na raźne wstanie z łóżka, skąd pomysł, żeby upiec świeże bułeczki, z jakiego powodu chce się pocałować zaspanego jeszcze i nieogolonego, posapującego przez sen męża.

A ja wiem! No bo wystarczy spojrzeć w okno! To wszechmocne, cytrynowo-żółte cudo panoszące się na niebie! Ten uśmiechnięty kawałeczek raju, kiwający do wszystkich jeszcze nie gorącym, ale jakże przyjemnie łechcącym paluszkiem. Ten czarodziej, który jakby za jednym dotknięciem swojej różdżki zmienia świat, oczyszcza duszę, wyrzuca z zakamarków umysłu złe i niedobre myśli, ten boski ktoś, który samą swoją obecnością sprawia, że przynajmniej na chwilę zapomina się, że do zapłaty jeszcze trzy rachunki za prąd i gaz, a i komornik pewnie znów zajrzy...
W takich chwilach wychodze przed dom, siadam na ciepłym już schodku i zamykam oczy. I już tam jestem: rozgrzane powietrze lekko wibruje pod wpływem gorąca unoszącego się z ziemi. Kepy wysokich, strzelistych traw falują łagodnie na wietrze. Drzewa kołyszą się gdzieś nad moją głową, szumiąc jednostajnie. Wkoło brzęczą pracowicie krążące pszczoły. I to w zasadzie wszystko. Chociaż... jak bliżej podejść, to za trawami, ukryte przed wzrokiem idących leśną ścieżką ludzi, są prawdziwe skarby. Jest ich tyle, że można grabiami zagarniać. Są dorodne, matowo połyskujące w słońcu. Wszystkie dojrzałe. Boskie! Czasami wydaje mi się, ze to miejsce znam tylko ja i że specjalnie tam na mnie czekają...



I... otwieram oczy. I wiem, ze muszę! Jak to dobrze, że maszynka do lodów ma stałe miejsce w zamrażarce. Jak to dobrze, że mam w spiżarni dużą butlę soku żurawinowego. Jak to dobrze, jak dobrze! Drżącymi rękoma wyszarpuję z szafki garnek, nerwowo odmierzam cukier i wodę, w końcu odkręcam butelkę z czerwonym sokiem i wdycham ten zapach... I już tam jestem: rozgrzane powietrze.... Oszaleję! Szybciej... Szybciej!

Sorbet żurawinowy

składniki:

300-400 gram cukru,
garśc migdałów,
1 1/2 szkl soku żurawinowego lub 1-2 szklanki żurawin, mogą być mrożone,
4 szklanki wody,

sposób przygotowania:

Zagotuj wodę. Dodaj 300 gram cukru. Wrzuć do gotująego się syropu utłuczone migdały. Odstaw z ognia, wlej sok. Spróbuj. Jeśli będzie zbyt kwaśny - dodaj pozostały cukier. Dobrze wymieszaj aż do rozpuszczenia.

Przecedź przez sitko. Ostudź.

Wlej do maszynki, Kręć 20-35 minut. Zamroź.

Jeśli nie masz soku, to razem z cukrem, wodą i plastrem skórki cytrynowej zagotuj ok. 1-2 szklanek owoców żurawiny, gdy popękają przecedź i baza do sorbetu będzie gotowa.


To jest to, czego mi dziś było trzeba!

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Kazzia, zauważyłam, że jestem na drodze do uzależnienia. Każdego dnia wchodzę na mniam, a potem tu, żeby zobaczyć czy pojawiło się może coś nowego :)
Jak Cię czytam, to robi mi się tak cieło i słonecznie, niemal czuję zapach lata.
Lu