niedziela, 24 czerwca 2007

Różowe okulary

Wreszcie chce mi się żyć! Bo jeszcze do niedawna... szkoda gadać. Nie było powodu, nie było chęci, nie było chcenia do chęci. Już myśłałam, zę coś ze mną nie tak, albo... nie tak. A okazało się, że tak, choć na opak. I że za to wszystko odpowiedzialne jest coś wielkości... baketrii? mikroba? jednej milionowej główki od szpilki? Zrobiłam badania, czarno na białym pokazały: niedoczynność tarczycy. Mam lekarstwo. I... znów mi się chce! To niewiarygodne, jak wielkiego kopa do życia daje samo poczucie, że ZNÓW człowiekowi się CHCE chcieć! Tyle tu wykrzykników, bo to uczucie równie dla mnie fascynujące, co zaskakujące. Już po raz drugi w życiu przekonałam się, jak bardzo każdy uzależniony jest od czynników od sobie nieznanych i sobie niewiadomych. I jak mało potrzeba na początek, żeby potem wszystko jakoś się "samo" układało.
Mam teraz tyle energii, że znów potrafię spojrzeć sobie w oczy w lustrze, znów potrafię cieszyć się z pięknie kwitnących wkoło kwiatów, znów uśiechnąć się na myśl o skrzących się rubinowo w słoiczkach konfiturach i dżemach z truskawek. I chociaż wieczorami padam jak dawniej, to czasami udaje mi się jeszcze przedłużych mojego "stand-bya" o godzinę albo kilkanaście minut i to też uważam za wielki sukces. W dobry humor wprawia mnie poprawnie zrobione zdjecie albo kolejny przepis, który mi sie uda znaleźć w starej książce. Wszystko, generalnie wszystko. Mam wreszcie powód, żeby wstać z łóżka. Ten powód to chęć do życia :-).

Ostatnio wieczorem, zaczęłam znów kopać w Disslowej i odkryłam boskie, bo niemożebnie pyszne i nieziemsko proste lody. Niewiele myśląc, zrobiłam. Warto było, to słabe określenie. Co prawda nie sa w konsystencji jeszcze tak kremowe jak lody sklepowe, które dla mnei uchodzą za ideał, ale... jest w nich coś zniewalającego i obezwładniającego. To połączenie smaków, ta wyważona proporcja składników, te świeże owoce! Warto je zrobić, nawet bez maszynki do lodów, powinny się udać.


Lodowa, truskawkowa doskonałość (czyli zupełnie zwykłe lody oglądane przez różowe okulary)


5 żółtek,
0,5 litra kremówki,
18 dag cukru,
3/4 litra truskawek (poziomek, malin etc)



Żółtka dobrze ubić z cukrem. Dodać kremówkę. Całość podgrzewać, az masa dobrze zgęstnieje. Pilnować, zeby sie na zagotowało, bo będzie słodka jajecznica. Brrr :-)
Truskawki rozgnieść widelcem. Albo zmiksować, ale delikatnie i tylko tak, żeby owoce troche rozdrobnić. Fajnie jest, jak oprócz smaku prawdziwej truskawki, czuje się też kawałki owoców. Nie za wielkie, bo wtedy zamieniają się w lodowe bryły, tylko takie "lekko grubsze" cząstki.
Ostudzić, wlać mieszankę do maszynki do lodów, zamrozić.

Nie próbowałam, ale wydaje mi się, że i bez maszynki można sobie poradzić. Wystarczy postąpić jak z sorbetem. Czyli ostudzić, wlac do pojemniczka i mrozić, co pewien czas mieszając widelcem. Chodzi o to, żeby rozbić kryształki lodu i zamarzającego gładkiego truskawkowego jeziora, zrobić zmrożony różowy śnieg.

Wyjąć na ok. 15 minut przed podaniem, żeby "doszły". Wtedy podawać. Nie mają konsystencji lodowego kremu ze sklepu, ale smakiem biją każde truskawkowe lody, jakie dotychczas jadłam!

A jeśli nie w postaci lodów, to KONIECZNIE trzeba zrobić te mieszaknę i podać ją w postaci prawie zmrożonej, czyli w postaci tzw. szejka. Wystarczy wstawić na trochę do lodówki i pozwolić zmarznąć mieszance tak by się z niej zrobiła gęsta lodowo-śnieżna paciaja. A potem... raczyć się i raczyć. I nie móc przestać...

Brak komentarzy: