
Wtedy to nawet krew może zalać. No bo skoro inni pojechali, to znaczy, że jednak miło spędzą czas. Że bedzie spacer, fotografia, jezioro, węgiel, mięso, warzywka i trunki. A tu... w lodówce na dobre rozgościł się zaprzyjaźniony pingwin, grill smętnie stoi zakurzony w kącie ogrodu, a najbliższy węgiej jest na dolnym pokładzie kopalni Zofiówka w Rudzie Ślaskiej.
Skąd wiem, że krew może zalać? Ha! Dziś wreszcie wyjrzało słońce i zrobiło się ciepło. Dzieci hasały, muchy ożyły, a ja... miałam chyba mocno głupią minę tak stojąc i myśląc o tym, ze inni siedzą i się lenią, a ja wieczorem musze do pracy. I jak tak stałam i myślałam z głupią mina, to poczułam, że... wstąpiła we mnie nowa moc. Przegoniłam pingwina, zaprzyjaźniłam sie z wyjątkowo dobrze zaopatrzonym sklepikiem osiedlowym, zajrzałam do schowka i odkopałam sprzęt, który sprawił że od razu wiedziałam, ze to nie będzie stracone popołudnie.
Raclette
Niby małe a wielkie, niby technika a prościzna, niby beleco, a jednak! Boskie urządzenie! Czyściutkie, sprawne, miłe i sympatyczne! Nawet w deszczu pozwala oderwać się na chwilę od rutyny codziennego obiadkowania. I jak trzeba, to udaje, że jezioro tuż tuż, grzyby rosna dziko jak... grzyby po deszczu, a idylliczny widok przysłania jedynie tak podstępnie i kretynsko postawiony dom sąsiadów.
Na pierwszy ogień poszły cevapcici. A w zasadzie moja własna wariacja na ich temat. W necie znalazłam wiele przepisów:
2) 1 kg mięsa, 5 dużych czerwonych cebul, 5 dużych ząbków czosnku, 1 łyżka soli, 1,5 łyżki pieprzu czarnego mielonego, 2 łyżki papryki słodkiej papryki, 2 łyżki papryki ostrej, 2 łyżki suszonej natki pietruszki, 2 łyżki oleju, 2 łyżeczki proszku do pieczenia, 50 ml wody mineralnej,
3) 0,5 kg mielonego mięsa woł-wieprz, 2 średnie cebule, jajko, bułka, natka pietruszki, papryka peperoni w proszku, sól, pieprz.
Ja, na wszelki wypadek, tak żeby nie usłyszeć: "mamo, co to to okropne zielone w tym mięsie?????", albo: "co to takie czerwone", albo tysiąca innych uwag, których nawet nie potrafię sobie wyobrazić, zrobiłam "prawie" cevapcici, czyli zwykłe kotlety mielone w niezwykłym anturażu. Dobrawiłam po swojemu mielone, nabiłam je na szaszłykowe patyczki, opanierowałam w pokruszonych drobno płatkach sniadaniowych (mamo, kiedy znów nam zrobisz te dobre chrupiące kotleciki???) i położyłam na racletowym grillu.
Obok nich spoczęły dumnie i uroczyście zamarynowane wczesniej piersi kurczaka. A że lubię je bardzo prosto i bardzo pachnąco, to za marynatrę posłużyły jedynie: duża ilość czosnku, sól i trochę oliwy.
Miałm też ugotowane wczoraj młode ziemniaczki, które wołały głośno z lodówki o nową gustowną grillową odzież w brązowo-czarne paseczki.

A że raclette nie można się nacieszyć tak od jednego razu, po dłuższym odpoczynku był deser. Też raclettowy off course!
Kiedyś aż mnie ścisnęło w dołku, jak obejrzałam jeden z odcinków programu Nigelli. I grilla i czekoladę ubóstiwam jednako. Nie mogłam sie więc oprzeć idei przeniesienia przepisu na grillowanego ananasa z sosem czekoladowym na grunt grilla inaczej.

Troche cukru demerara,
200 g gorzkiej czekolady,
125 ml malibu,
2 łyżki cukru pudru (zależy od tego jaka gorzka jest czekolada),
125 ml kremówki
bambusowe patyczki do szaszłyków,
Przygotować patyczki (w wersji grilowej wymoczyć je dobrze w wodzie - ok. 20 min.). Obrac ananasa, wykroić środek, pokroić go w "ósemki". Nadziać ananasa na szpadki. Obtoczyć go w cukrze demerara i położyć na grillu (lub raclette).
W miedzyczasie w ganku o grubym dnie rozpuścić czekoladę, cukier, malibu i śmietankę. Kiedy wszystkie składniki już sie dobrze połączą, przelać sos do małych miseczek (tylu, ilu jest jedzących).
Gdy cukier na ananasie się skarmelizuje, maczać owoc w sosie i delektować się.
Genialnie proste! Genialnie pyszne! O znośna lekkości bytu!
1 komentarz:
Lovely blog! Unfortunately I can't translate it, but I did see the word 'raclette' and I am a big fan of that!!
Prześlij komentarz