Ostatnio przy podwieczorku dywagowaliśmy nad wyższością Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkiej Nocy. I co? Doszliśmy do wniosków tych, co zawsze. A mianowicie, że dziewczynki różowe są i basta ;D. A kiedy im przejdzie - nie wiadomo ;D. Potwierdzeniem tej teorii jest chociażby moja młodsza córka, kóra mimo deklarowanej miłości do błękitu, uparcie wybiera błękit we wszystkich odcieniach... różu ;D.
Tyle tu tych uśmiechów, bo po prostu nie mogę się im oprzeć. Rok temu na urodziny Jubilatka zażyczyła sobie... różowe serducho, w tym - oczywiście utrzymaną w odpowiedniej tonacji - Barbie :D.
A matka, jak to matka - wzięła się do roboty i zrobiła... nie bez przyjemności, powiem cicho :D. Nie było ciężko - obcowanie z różowym lukrem plastycznym to sama przyjemność, trochę strachu było tylko przy próbie utrzymania gładkiej, niczym niezmąconej powierzchni boków pierwszego ciacha. Rok później, pomna drżenia rąk przy nakładaniu równej warsty lukru, wpadłam na pomysł, żeby Barbie nie miała idealnie wyprasowanej sukni, a tak modną ostatnio wśród gwiazd kreację a la łabędź, czyli falbanki tam gdzie ich chcą i gdzie nie :D. Ta druga metoda, jak się potem okazało - jest zdecydowanie bardziej spektakularna i nie przyprawia wykonawczyni ciacha o omdlenia :D.
Zresztą jak widać na zdjęciu - nieskromnie trochę powiem, że efekt nawet dla mnie naprawdę zdumiewający przy wiadomym mi minimalnym nakładzie pracy i środków. Bo wnętrze, to zwykły biszkopt z musem czekoladowym (białym i czarnym). Biszkopt, a w zasadzie dwa - jeden - ten u podstawy upieczony w kwadratowej tortownicy, drugi - postawiony na nim - w najzwyklejszej formie do babki. Wszystko upieczone dwa dni przed "godziną zero", następnego dnia przełożone kremem, przycięte na mniej więcej kształt dołu sukni i włożone do lodówki na noc, żeby "chwyciło" pion.
Potem już sama przyjemność - czyli cztery trapezowate kawałki dość grubo rozwałkowanego lukru układane w kolejności - przód, tył, boki (wszystkie krawędzie mocno powyginane, czyli falbankowane), z tyłu z racji tego, że coś mi się słabo położyło czy przerwało - dodatkowa kokarda z kawałków różu ;D. Wykończenie - opłatkowe kwiatuszki, cukrowe perełki i duuuuużo różowego groszku pachnącego :D. I w zasadzie już... Potem już tylko przyszło czekać mi na oficjalną prezentację Jubilatce i niepewność, czy i tym razem się uda i powie mi "TAK"! Miałam szczęście - powiedziała ;D. Muszę przyznać, że zrobienie tego ciacha zrelaksowało mnie i odprężyło równie mocno jak obejrzenie dobrej komedii czy spędzenie chwili u kosmetyczki. Może to z powodu tego, że... nie tak do końca wyrosłam ze swojej różowości serca? I dalej, tylko bardziej skrycie wielbię ten kolor i wszystkie jego aspekty? Zresztą nie ja jedna.
Obserwuję tak czasem z ukradka inne dziewczyny i dochodzę do wniosku, że ten róż to jednak bardziej stan umysłu i serca, niż ulubienie dla określonej barwy. Jak kochamy, to na zabój, jak się rozstajemy to z płaczem i przekonaniem, że wina leży po naszej stronie a w tej drugiej osobie z własnych przyczyn, nie odkryłyśmy okruchów dobra. Jak się męczymy to na całego, jak dźwigamy ciężary, to od razu wszystkie - pozbierane z całego świata. Uczę się nie być różowa, ale jak tu nie być, skoro co roku trafia się albo serce, albo Barbie, albo... przepraszam na chwilę - telefon...
.....i co? Dzwoniła Justyna. Za trzy tygodnie mam zabrać dziewczynki, foremki, lukier i kwiatki. Będziemy robiły nową Barbie :D.
1 komentarz:
Bo róż w założeniu jest niewinny, pełen optymizmu. Różowy jest piękny, jak piękne są kwiaty o tej nazwie. Pełne płatków, obłędnie pachnące.
Ja właśnie w głębi staram się pozostać różowa, choć czasem rzeczywistość wcale taka nie jest.
Prześlij komentarz