sobota, 21 sierpnia 2010

All summer long...

Zwykle o tej porze roku w naszym klimacie czułam już w powietrzu pierwsze nieśmiałe, albo inaczej - coraz śmielej wysyłane w moim kierunku oddechy jesieni. A to chłodne i coraz bardziej przejmujące poranki, a to nieprzyjemne wieczory, a to dziwny, "mglisty" smutek wiszący w powietrzu. Niby niewyczuwalny, ale ściskający momentami za serce z bliżej nieokreślonego powodu... Tym razem... jakby nie ma... Nieprawdopodobne! Mam wrażenie, że lato tego roku jest w jakimś stopniu magiczne. Boskie, gorące, nieprzyzwoicie wręcz pozytywnie rozgrzewające, jakby niosące ze sobą nieznaną mi niezwykłą obietnicę i nadzieję.

Zwykle o tej porze, dzień po dniu przystawałam na coraz dłuższe chwile i po prostu wzdychałam... Teraz, o dziwo, nie wzdycham! Ciekawe, czy jestem wyjątkiem potwierdzającym regułę? A może to nie to lato, tylko gra, w którą - uświadomiłam sobie - gram od niedawna, a która daje mi potężnego kopa?


W tym roku pojechałam do "mojej" Hiszpanii, za którą bardzo tęskniłam. Pojechałm po dwie rzeczy - żeby przekonać się, że młodzieńcze wspomnienia bywają bardzo złudne i żeby uświadomić sobie, że nazwa tego bloga, wymyślona lata temu - przypadkiem, zdawałoby się, jest... magiczną terapią dla mojej duszy. No bo... (wiem, nie zaczyna się od "no bo", ale pal licho)... no bo czuję, że odnajdywane na każdym kroku okruchy niebieskości powodują, że unoszę się nad ziemią.

Najciężej było to sobie uświadomić, potem terapia zalecona przez mojego wewnętrznego doktora działała już bezbłędnie. I działa, jak czuję. Ta dobra błękitna energia krąży we mnie do dziś i jakoś tak jakby pozwala utrzymać się na powierzchni.

A co do rozczarowań młodości - to tak jak ze wspomnieniami z dzieciństwa - z tego, co pamiętam, dom mojej cioci był lata temu cudownym pałacem, a mimo że w zasadzie nie zmienił się do dziś, teraz okazał się kurną chatą, na wakacje do Pcimia jechałam autostradą, dziś ze zdziwieniem odkryłam, że od zawsze prowadzia tam wyboista wąska asfaltowa nitka. I tak z wieloma rzeczami. Costa Brava, która mnie przed nastu laty tak bardzo zachwyciła, okazała się obrzydliwie pstrokatą betonową dyskoteką, na której - mimo zapewnień kolorowych przewodników turystycznych - prawdziwej Hiszpanii (czy może Katalonii) nie uświadczysz... Na szczęście mieliśmy samochód, internet i chęć poszukiwań. Trochę uroku sprzed lat na szczęście odnaleźliśmy, obawiam sie jednak, że nie tyle, by zachęcić M. do szybkiego powrotu do tego kraju...

Okazuje się też jednak, że mieliśmy chyba więcej szczęścia, niż rozumu, rezerwując hotele z dala od najczęściej wynienianych w przewodnikach nazw miejscowości. Dzięki temu moja gra w błękitne rozwijała się bez przeszkód, a brzydotę betonowej pustyni w bajecznym kawałku świata obserwowaliśmy tylko zza szyby samochodu.

Ten artysta z lewej, to mieszkaniec ZOO w Balcelonie. Wyjątkowo zdolny i lubiący pochwały i nagrody ssak. Chyba niebieskie też na niego tak dobrze działa :-)



To jego koleżanka z basenu obok. Jak widać - wszystko radosne i mocno... błękitna :-) I jak tu nie uwierzyć, że pewne rzeczy nie dzieją się bez przyczyny? Anyway, bo odbiegłam od tematu - warto pamiętać. Ale jak się właśnie przekonałam, tak lekko "przez palce". I wtedy dawno odrzuceni znajomi nie okażą się takimi okropnymi znielubionymi potworami, zwiedzone miejsca odwiedzone po raz kolejny tak bardzo nie rozczarują, a końcówka lata z domieszką oddychającej coraz głębiej jesieni nie będzie aż tak bolała...
I, niezależnie jak bardzo naiwnie to zabrzmi, będzie po prostu, prozaicznie, All summer long ;-)

1 komentarz:

yenulka pisze...

A to ja muszę przyznać że mam inne odczucie co do jesieni w powietrzu - w sobotę stałam sobie z pędzlem przy oknie malując sypialnię na kolor pistacjowy i poczułam zapach palonych liści - któryś z sąsiadów coś rozpalił - i powiało jesienią już...