Mieszkanie na najpiękniejszej ulicy własnego miasta zobowiązuje. Teoretycznie do tego, żeby wciąż narzekać – na gwar, wszędobylskich turystów, brak miejsc postojowych i przepełnione śmierdzące śmietniki. Myślałam, ze po latach na peryferiach, centrum mnie zabije. A tymczasem – coraz bardziej lubię to miejsce. Przeprowadziłam się tu, bo tak chciałam. Chciałam zmienić ścieżkę, którą idę na tę mniej uczęszczaną... I zrobiłam to. Chociaż... nie jest... i nie było łatwo. Ale po miesiącach wytrwałego pięcia się po piaszczystej i kamienistej wąskiej dróżce, coraz częściej napotykam na swojej drodze odcinki prostsze w podejściu, omszałe i zacienione, które dają trochę oddechu i przyjemności ze zwykłego tam przebywania.
Dlatego napisałam, że lubie to miejsce.
Oczywiście – stopień lubienia lub nielubienia zależy wybitnie od nastroju, w jakim się obudzę, albo w jaki wpędzę się swoimi często mocno pokrętnymi myślami, jednak… na szczęście ostatnio coraz więcej jest dni, w których i pobudka i wpędzanie się idą w parze i pozwalają lubić świat, innych i przede wszystkim samą siebie :-).
Wtedy każda najmniejsza i najbłahsza nawet czynność wprowadza w radosny nastrój i daje siłę do zrobienia kolejnego małego kroczku. A potem jeszcze i jeszcze. To jest zatem ten pierwszy krok. Potem będzie następny. I kolejny :-)
3 komentarze:
Bardzo lubię czytać Twoje teksty, bardzo. Pozdrawiam chłodno ze względu na upał:)
Buziaki, aż się buzia śmieje do Ciebie.
Laska, ale dobrze że wróciłaś do pisania!!!! Uwielbiam Cię czytać i trzymam kciuki żeby Twoja faza na pisanie bloga wróciła na stałe :)
Prześlij komentarz