Dawno mne nie było. Zgłodniałam! Jakoś mi tak czegoś brak bez... konsumpcji. Najgroszy moment w ciągu dnia jest wtedy, kiedy już mam w głowie to, co będzie albo wiem, co mam w lodówce. I jak już mam, to przeważnie jestem jeszcze daleko od składników. A jak wpadam tam, gdzie składniki, to jestem już tak głodna, że nie potrafię się opanować. Bo już.. już... a jednak jeszcze niezupełnie... Wtedy.. pół bułki z masłem, reszta wędliny, cokolwiek, byle zagłuszyć przejmujące wewnętrzne "JEŚĆ!!!!".
Dziś mi się udało. Wytrzymać się udało!
Drżącymi ręcy wyjęłam z lodówki:
1 sporą cebulę,
2 średnie ząbki czosnku,
6 średniej wielkości pomidorów,
250 gramową kostkę sera halloumi,
Z szafki:
domowy makaron (250 gram),
oliwę,
Z ogrodu:
trochę bazylii (po pokrojeniu 2-4 łyżki),
trochę natki pietruszki (ok. 2 łyżek).
Gdy makaron już bulgotał, posiekałam drobno czosnek i cebulę, pokroiłam pomidory (usunęłam wczesniej pestki, pokroiłam resztę w kosteczkę). Halloumi ż pokroiłam w kostkę.
Zaczęłam od oliwy - rozgrzałam ją (2 łyżki) mocno na patelni, na nią wrzuciłam cebulę i czosnek, posoliłam, zżeby się nie przypaliły. Gdy zmiękły, przełożyłam do miseczki, na oliwę wrzuciłam halloumi. Smażyłam chwilę na złoto, momentami nawet na bardziej, niż złoto :-). Gdy halloumi był już śliczny i brązowy, spowrotem na patelnię powędrowała cebulka z czosnkiem, do tego pomidory, sól, pieprz, pocięte nożyczkami bazylia i pietruszka, ugotowany makaron. Zamieszałam tylko tyle, żeby całość była ciepła i mocniej niż apetyczna. I... na tależ!
Bosh! Warto było zamknąć uszy na przeraźliwy krzyk głodnych oczu :-)
1 komentarz:
No nareszcie!! już się stęskniłam za nowym migdałkiem!! :-)ale warto było poczekać ...oj warto!
Prześlij komentarz