Mała fasolka. Dobrze odżywiona i pielęgnowana. I już. Tak się zaczęło :-). Dom, który pamiętam, to dom zawsze pełen ludzi. Rodzina, znajomi, goście. Drzwi się nie zamykały. Było głośno, radośnie, beztrosko i smacznie. I… dużo. Zawsze. Dużo i smacznie. Obowiązywało parę podstawowych zasad: wejdź, usiądź, zjedz (najlepiej dużo), przejdź się po ogrodzie, zjedz jeszcze i zostań na noc. A jak musisz wyjść wieczorem, to weź na drogę to, co ci wręczą. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek było inaczej. Moja Babcia nauczyła się tego od swojej mamy, moja mama od swojej, ja też wyssałam to chyba z mlekiem matki. Po mnie już teraz przejmują to moje córki. Moje najlepsze wspomnienia z dzieciństwa, to duży słoneczny pokój, w którym bawiłam się samochodami, cicho grające radio podające komunikat, że w Zawichoście i Miedonii ubyło 2, a przybyło 7, że ostatni krótki sygnał oznacza godzinę dwunastą… do tego cichy bulgot gotującej się zupy i babcia obierająca ziemniaki. W życiu nie widziałam jeszcze, żeby ktoś piękniej obierał ziemniaki! Spadające do koszyczka obierki były cieniuteńkie i równiutkie. Każdy wycyzelowany niemalże z iście zegarmistrzowską precyzją. Raz – ziemniak chwytała wprawna dłoń Babci, dwa – z delikatnym ‘pyk’ ucięty cieniutki plasterek obierki był oddzielany od świeżego, jeszcze wilgotnego miąższu ziemniaka, trzy – cicho lądował na stosiku już leżących tam obierek. Mogłam na to patrzeć godzinami. Zafascynowana i świadoma tego, ze nigdy tak nie będę potrafiła. Zresztą mam świadomość, że wielu rzeczy nigdy nie zrobię tak jak Ona. Nie będę tak łagodna, tak kochająca ludzi i ufna. Nigdy nie posiądę tej mądrości, która niewiadomo skąd leżała w jej głowie poukładana w równe stosiki. Nigdy, mimo przeczytanych książek, odwiedzonych krajów, studiowanych języków i przedmiotów, nie będę patrzyła tak mądrze i rozumnie na otaczający mnie świat, jak moja prawie niepiśmienna Babcia. Aaaach… dobry wileński wychów. Częścią tegoż wychowu było też wpajane najpierw Jej, potem nam hasło – ‘Gość Niewolnik’ i zasada, że nikt z naszych domów NIE MOŻE wyjść głodny. Najpierw, jako nastolatkę mnie to denerwowało, a potem, w miarę upływu czasu odkryłam, że zasiane w dziecięctwie ziarno zaczęło kiełkować rozrosło się na dobre, tak jak kiedyś tamta fasolka. Teraz… mimo, że jedzenie, to nie sens życia, co oczywiste, to… kocham karmić. I patrzeć jak innym smakuje. Co prawda, ze wstydu, że moje obierki są grube i kanciaste kupiłam sobie obieraczkę i nie używam w ogóle smalcu, to jednak… coś chyba we mnie z tego południowego lenistwa zostało. Często, stojąc przy kuchni, wspominam i wzdycham. Mam oczywiście świadomość tego, że rozmowa o tym, czy łatwiej zostać księżniczką czy złodziejką już się nigdy nie powtórzy… Pamiętam też, że odpowiedź: ‘I jedną i drugą, moje dziecko…’ zburzyła mocno mój ówczesny światopogląd. A jako, że pomna ostrzeżeń Babci, nie zostałam ani jedną ani drugą, to dla odreagowania… gotuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz