poniedziałek, 18 kwietnia 2011

I przystąpiłam... nie bez przyjemności ;)


"Sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie" - mówiła babcia Pawlakowa wyposażając jadącego na salę sądową syna w miłą parkę eleganckich granatów. Nie sposób nie przyznać jej racji... niech się wali i pali, święta zawsze będą ;).


Niby nie mam czasu, niby pracuję, a im mniej dni do TEGO śniadania, tym bardziej nie mogę się skupić na robocie. A to słońce zaświeci tak, że tylko siedzieć i marzyć o czymś dobrym i słonecznym, a to w ogrodzie obudzi się ropucha i zacznie leniwie przechadzać się po podjeździe, a to spod lasu wystartuje pierwszy najprawdziwszy tegoroczny bocianowy bocian.


Tulipany rosną jak dzikie, żółte pierwiosnki i żonkile dodają domowi tyle blasku, że... robić się chce! I nawet znienawidzony przeze mnie zapach rzeżuchy posianej w żółtej foremce do babeczek nie odrzuca, tylko napomina: weź się kobieto, bo z keksa będą nici ;)


No to się zastosowałam, dłużej już nie mogłam zwlekać. Tym bardziej, że przepis jest w rodzinie M. od dobrych parunastu lat i jest to tak zwany 'must' na Wielkanoc. Wyzwanie jest tym trudniejsze, że ideał to wytwór babcinych rąk, które pozostały już tylko wspomnieniem... zbliżenie się więc chocby odrobinę do tego ideału będzie mocnym wyróżnieniem.


Przystąpiłam więc do MAZURKA RODZYNKOWEGO:


5 żółtek,

20 dkg cukru pudru,

20 dkg masła roztopionego i wystudzonego,

20 dkg mąki tortowej przesianej,

1 łyżeczka proszku do pieczenia,

20 dkg rodzynków namoczonych i odciśniętych,

1 jajo rozkłócone do posmarowania wierzchu ciasta,


Żółtka ubiłam z cukrem. Kiedy były już gładkie i ubite prawie do białości, dolałam do nich roztopione masło i dobrze wymieszałam. Potem siuo do tego przesiana mąka z proszkiem do pieczenia i miksowałam aż było gładkie i bez grudek. na koniec - łyzką juz, nie mikserem - rodzynki.


To porcja na całą blachę, taką stadardową, która jest na wyposażeniu każdego piekarnika. Chodzi o to, żeby ciasto było cienkie, w pieczeniu odrobinę wyrośnie. Wyłożyć blachę papierem do pieczenia, albo natłuścić i wysypać mąką (nie lubię smarować, więc wykładam), rozsmarować ciasto na blasze, posmarować z wierzchu jajem i wstawić do pieca. Piec w 180 stopniach ok 25-35 minut, jeśli patyczek włożony w ciasto będzie wilgotny, dopiec.


To tradycyjna wersja, oczywiście jej się trzymałam za pierwszym razem. Za drugim poszalałam. Zmieniłam trochę skład ;)) Wzięłam tylko 'mniejszą połowę' rodzynek, moczyłam przez trz dni trochę żurawin w Johny Walkerze, posiekałam grubo sporo pistacji i prażonych orzechów laskowych. Ciekawa jestem jak zostanę oceniona, na gorąco było obłędne!!! Jakby co, to zwalę wszystko na tę cudownie radosną wiosnę, która zamieszała wszystkim w głowach ;D


P.S. Jutro keksy! Mam pozwolenie na używanie dowolnego przepisu, wybrałam dwa - na bank będa najlepsze na świecie ;)


Brak komentarzy: