środa, 1 lipca 2009

Jeleń na rykowisku

Każdy kiedyś znajdzie się na zakręcie. Inaczej - każdy dotrze kiedyś do rozwidlenia dróg. I zada sobie pytanie: iść tam, gdzie wszyscy, bo prościej, wygodniej, szerzej i z większą ilością sklepów i stacji benzynowych, czy tam gdzie podpowiada przeczucie - ścieżką mniej wydeptaną i zarośniętą miękkim mchem i wysoką trawą, z siedzącymi na poboczu śpiewającymi żabami i kiczowatym jeleniem na rykowisku?

Każdy dojdzie kiedyś do rozwidlenia i... albo go nie zauważy, albo nie będzie miał odwagi żeby pójść tam, gdzie powinien. Bo? Tak mu wygodniej, albo po prostu mniej strasznie. Czasami jak już dotrze, to się bardzo waha i albo rezygnuje i pędzi na stację po red bulla i solone orzeszki, albo...wreszcie wykonuje pierwszy krok w stronę wysokiej trawy.
Jeśli jest lato i lubi chodzić bez butów, to... miękki wilgotny mech i muskająca stopy świeża trawa zrobią swoje. Są jak naroktyk i nie pozwolą przestać. Uczucie świeżości i miękkości jest tak porażająco cudowne, że ściśnięte dotychczas w butach stopy, zaczyną oddychać i krzyczeć żeby nie przestawać.
Jeśli jest zima, albo jeśli nie lubi się zdejmować butów... czasami pomaga przeczekanie do lata, czasami... nie pomaga nic. Ale ta druga opcja nie jest przedmiotem rozważań. Nawet teoretycznych.
Zbyt długo chodziłam w butach. Zdarzyła się na szczęście jedna dość zaskakująca rzecz, która sprawiła, że MUSIAŁAM je zdjąć.
Oczywiście nie od razu zdałam sobie sprawę z tego, że stoję na miękkim, wilgotnym i chłodnym mchu. Ale gdy się to już stało... kiedy dotarło do mnie, ile przez tyle lat traciłam, na ile rzeczy się spóźniłam, ILE JESZCZE teraz PRZEDE MNA.... wiedziałam że nie ma odwrotu.
Najcekawsze, że potrzebę, konieczność wręcz podążenia mniej uczęszczaną ścieżką miałam od długiego już czasu. Świadomość tego, że powinnam - też. Ale śmiałości - za grosz. I pewności, że gdybym upadła, nie zdążę, bo będzie miał mnie kto przytrzymać za rękę. Teraz już wiem, że dam radę. Że przy odrobinie chęci i wsparcia... dotrę. Do tego, co dla mnie ktoś, gdzieś, kiedyś, określił jako cel.


I tak, jak nie lubię wierszy, tak ten sprawia, że chce mi się iść.


Droga nie wybrana - Robert Frost
tłum. Stanisław Barańczak

Dwie drogi w żółtym lesie szly w dwie różne strony:

Żałując, że się nie da jechać dwiema naraz
I być jednym podróżznym, stałem, zapatrzony
W głąb pierwszej z dróg, azż po jej zakręt oddalony,
Gdzie widok niknął w gęstych krzakach i konarach;

Potem ruszylem drugą z nich, nie mniej ciekawą,
Możze warta wyboru z tej jednej przyczyny,
Że, rzadziej użzywana, zarastała trawą;
A jednak mogłem skręcić tak w lewo, jak w prawo:
Tu i tam takie same były koleiny,
Pełne liści, na których w tej porannej porze
Nie znaczyly się jeszcze śladów czarne smugi.

Och, wiedzialem: choc pierwszą na później odłożę,
Drogi nas w inne strony prowadzą -i może
Nie zjawię się w tym samym miejscu po raz drugi.
Po wielu latach, z twarzą przez zmarszczki zoraną,
Opowiem to, z westchnieniem i mglistym morałem:
Zdarzylo mi się niegdyś ujrzeć w lesie rano
Dwie drogi; pojechalem tą mniej uczęszczaną -
Reszta wzięła się z tego, że to ją wybrałem.

2 komentarze:

Lu pisze...

Ale niespodzianka, wróciłaś.
Lecę przeczytać jaszcze raz.

Anonimowy pisze...

A sobie pomyślałam, a zajrzę, a nuż... I jest! Miło tak... :)))
całuję, Asia