tag:blogger.com,1999:blog-37968972916176517512024-03-13T15:17:21.430+01:00Niebieskie Migdałyrzecz o leniwej kontemplacji uroków życiaZethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.comBlogger50125tag:blogger.com,1999:blog-3796897291617651751.post-78977208378787524272011-06-24T15:07:00.004+02:002011-06-24T15:31:34.487+02:00Krew, pot i łzyCzasami mam do siebie żal, że... mam do siebie żal... Niby nic, a jednak. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego wydaje mi się, że cały świat sprzysiągł się, żeby mi zrobić na złość. I to jeszcze jak! Towarzyszy mi przy tym pioruńskie poczucie winy, bo przecież wiem, że to nieprawda. Świadomość świadomości powoduje jeszcze większe poczucie winy i koło się zamyka... Spirala się nakręca i szuka tylko pretekstu, żeby szybko, łatwo i nieprzyjemnie powrócić do stanu rozkręconego. Najgorsze jest to, że takie dni przychodzą same, niczym niezapowiedziane i mocno znienacka. Nie dają szans na przygotowanie i zlapanie oddechu przed kłębiącym się wirem brunatnej i mętnej wody. Mocno mnie to wkurza, bo lubię być przygotowana i wolę się uśmiechać. A tu tylko warczenie i wyszczerzone kły. Nie jest łatwo przed, w trakcie też niefajnie. Najgorzej jest jednak po, gdy wydarte pierze już opadnie, emocje zelżeją a rozsądek sugeruje konieczność wyrażenia skruchy i wyartykułowania przeprosin. Tego nie lubię, oj jak nie lubię! :$Zethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3796897291617651751.post-16473269026421614532011-05-01T08:42:00.012+02:002011-05-01T09:36:52.281+02:00Kap. Cap.. Capkejk!<a href="http://1.bp.blogspot.com/-M_5fw_YHkhU/Tb0A7NDRTwI/AAAAAAAAAiM/pXYFsDqCg_I/s1600/r%25C3%25B3%25C5%25BC%2B1.JPG"><img style="MARGIN: 0px 10px 10px 0px; WIDTH: 300px; FLOAT: left; HEIGHT: 400px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5601634528634425090" border="0" alt="" src="http://1.bp.blogspot.com/-M_5fw_YHkhU/Tb0A7NDRTwI/AAAAAAAAAiM/pXYFsDqCg_I/s400/r%25C3%25B3%25C5%25BC%2B1.JPG" /></a><br /><br /><div align="justify">Zwariowałam! Oszalałam! Jest mi błogo błękitnie i różowo ;). Zrobiłałam pierwsze w życiu cupkejki i wiem, że już razem zostaniemy. Po pierwsze - niezwykle proste, po drugie - super smaczne, po trzecie - nieziemsko piękne! Czego chcieć więcej?</div><br /><div align="justify"></div><br /><div align="justify">Przepisu? Będzie! Za chwilę, bo pochłonęła mnie rozpasana konsumpcja ;))</div><br /><br /><br /><br /><a href="http://2.bp.blogspot.com/-Q1U9Ci97LrU/Tb0BGuzkXcI/AAAAAAAAAiU/O9U21qCyov4/s1600/b%25C5%2582%25C4%2599kitne%2B1.JPG"><img style="MARGIN: 0px 0px 10px 10px; WIDTH: 300px; FLOAT: right; HEIGHT: 400px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5601634726673931714" border="0" alt="" src="http://2.bp.blogspot.com/-Q1U9Ci97LrU/Tb0BGuzkXcI/AAAAAAAAAiU/O9U21qCyov4/s400/b%25C5%2582%25C4%2599kitne%2B1.JPG" /></a><br /><br /><br /><a href="http://2.bp.blogspot.com/-Q1U9Ci97LrU/Tb0BGuzkXcI/AAAAAAAAAiU/O9U21qCyov4/s1600/b%25C5%2582%25C4%2599kitne%2B1.JPG"></a>Zethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-3796897291617651751.post-54668956780658836182011-04-20T10:43:00.120+02:002011-04-25T22:21:45.380+02:00K.E.K.S. STOP Love it!!!!<div align="justify"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-Lz3jBSII_tU/Ta6lnAZH0XI/AAAAAAAAAiE/6UZTV9LDkeI/s1600/keks%2Bzwykly.jpg"><img style="MARGIN: 0px 10px 10px 0px; WIDTH: 273px; FLOAT: left; HEIGHT: 400px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5597593476406956402" border="0" alt="" src="http://4.bp.blogspot.com/-Lz3jBSII_tU/Ta6lnAZH0XI/AAAAAAAAAiE/6UZTV9LDkeI/s400/keks%2Bzwykly.jpg" /></a> Rzeżucha rośnie i doprowadza mnie swoim zapachem do szewskiej pasji. Ale zaciskam zęby. Bo mi się keksa chce! Takiego prawdziwego, dobrego, domowego. Delikatnego w smaku, jedwabistego na podniebieniu i napakowanego do nieprzytomności moimi ulubionymi orzechami we wszelakich odmianach i teksturach, żurawiną moczoną w mocnym alkoholu, kandyzowanymi wiśniami i odrobiną rodzynek ;).<br /><br />Mam dwa ulubione przepisy, autorstwa oczywiście niezawodnych dziewczyn z Mniama - Ani 'bajaderki' i Magdy 'Dirk'. </div><br /><div align="justify"><br />Pierwszy - keks mocno tradycyjny, po prostu pyszny, nie da się przejść koło niego obojętnie. Drugi - taki keks trochę inaczej - specjalnie dla dziadka Jurka, który innych słodkich owoców nie przyswaja a cukier każe zastępować fruktozą. </div><br /><div align="justify"><br /><span style="color:#3333ff;">KEKS WYBORNY</span>, a w zasadzie najlepszy z najlepszych ;)</div><br />To tak naprawdę nie ciasto z owocami, ale owoce z ciastem. Cudownym. Pachnącym, puchatym, nieprawdopodobnie smacznym.<br /><br />Potrzeba:<br /><br />1 kostki miękkiego masła,<br />1 szklanki cukru pudru,<br />5 dużych jajek (oddzielnie biała i żółtka),<br />1 łyżki proszku do pieczenia,<br />niepełnej szklanki przesianej mąki (225 g),<br />1 cukru waniliowego,<br />2 łyżek dobrego alkoholu (wódka, brandy, co kto lubi),<br />0,5 kg ulubionych bakalii (super są żurawiny moczone w brandy, rumie albo whisky, wtedy trzeba je namoczyć tak ze dwa dni wcześniej, a alkohol pozostały z moczenia dodać do ciasta w ilości podanej),<br /><br />keksówki 13x34 cm<br /><br /><div align="justify"><br />Keksówkę wysmarować masłem i wysypać mąką albo wyłożyć papierem do pieczenia. Rodzynki zalać gorącą wodą, orzechy uprażyć w piekarniku, pokroić wedle upodobania - grubiej lub cieniej. </div><br /><div align="justify"><br />Białka ubić na sztywną pianę. Masło utrzeć, dodać cukier puder i dalej ucierać na bardzo lekką i puszystą masę. Dodawać po jednym żółtku i delaj ucierać. Potem mąkę, proszek do pieczenia, cukier waniliowy, alkohol. Wymieszać z ubitymi wcześniej białkami, dodać bakalie. </div><br /><div align="justify"><br />Rozgrzać piekarnik do 180 stopni. Piec nawet do 45 minut, albo aż do momentu, kiedy drewniany patyczek włożony w ciasto będzie suchy. </div><br /><div align="justify"><br />Można próbować po wystudzeniu, ale pełnię smaku osiąga na drugi dzień po 'dojrzeniu' ;).</div><br /><div align="justify"><br />Drugi keks za chwilę, bo czuję że mi się coś przypala! Baranek mi się przypalił ;) Taki z ciasta, do postawienia na stół, <a href="http://www.przydasiownia.pl/forma_baranek_3d,115,968.html">z takiej formy</a>. Nie szkodzi, upiekę drugiego ;). </div><br />Teraz drugi keks ;)<br /><br /><br /><br /><p><span style="color:#3333ff;">BOLO AMERICANO</span>, czyli keks dla dziadka z jabłkami, orzechami i fruktozą.</p>Potrzeba:<br />300 g fruktozy,<br />300 g przesianęj mąki,<br />4 jajek,<br />4 jabłek (pokrojonych w kostkę),<br />200 ml oleju lub oliwy z oliwek,<br />150 g orzechów włoskich (posiekanych),<br />1 łyżki dobrego alkoholu (w oryginale - porto),<br />1 łyzki cynamonu,<br />ok. 1 łyżki soli,<br />ok. 16 g proszku do pieczenia,<br />łyżeczki sody (niekoniecznie).<br /><br /><br /><br /><p>keksówki 13x34 cm</p>Wsypać fruktozę do miski, dodawać po 1 jajku (całym) i ubijać. Kiedy skończa się jajka, dodać oliwę, mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia, solą i cynamonem oraz alkohol. Kiedy masa będzie już gładka wyłączyć mikser i dodać jabłka i orzechy i dokładnie ale delikatnie wymieszać.<br /><br />Rozgrzać piekarnik do 180 stopni, wlac ciasto i piek ok. godziny albo do czasu, aż patyczek wbity w środek ciasta będzie suchy. Wyjąć, schłodzić, pałaszować. Niech nigogo nie zmyli duża ilość soli - ciasto dzięki niej zyskuje! Warto zaryzykować ;))Zethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-3796897291617651751.post-70681957206933309362011-04-18T22:40:00.121+02:002011-04-18T23:18:56.702+02:00I przystąpiłam... nie bez przyjemności ;)<a href="http://2.bp.blogspot.com/-42tTsVya_Io/Tayh33D4g5I/AAAAAAAAAh8/QnQf6_xHFu0/s1600/mazurek%2Brodzynkowy.jpg"><img style="MARGIN: 0px 10px 10px 0px; WIDTH: 267px; FLOAT: left; HEIGHT: 400px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5597026417959797650" border="0" alt="" src="http://2.bp.blogspot.com/-42tTsVya_Io/Tayh33D4g5I/AAAAAAAAAh8/QnQf6_xHFu0/s400/mazurek%2Brodzynkowy.jpg" /></a> <br /><div align="justify">"Sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie" - mówiła babcia Pawlakowa wyposażając jadącego na salę sądową syna w miłą parkę eleganckich granatów. Nie sposób nie przyznać jej racji... niech się wali i pali, święta zawsze będą ;).</div><br /><div align="justify"></div><br /><div align="justify">Niby nie mam czasu, niby pracuję, a im mniej dni do TEGO śniadania, tym bardziej nie mogę się skupić na robocie. A to słońce zaświeci tak, że tylko siedzieć i marzyć o czymś dobrym i słonecznym, a to w ogrodzie obudzi się ropucha i zacznie leniwie przechadzać się po podjeździe, a to spod lasu wystartuje pierwszy najprawdziwszy tegoroczny bocianowy bocian. </div><br /><div align="justify"></div><br /><div align="justify">Tulipany rosną jak dzikie, żółte pierwiosnki i żonkile dodają domowi tyle blasku, że... robić się chce! I nawet znienawidzony przeze mnie zapach rzeżuchy posianej w żółtej foremce do babeczek nie odrzuca, tylko napomina: weź się kobieto, bo z keksa będą nici ;)</div><br /><div align="justify"></div><br /><div align="justify">No to się zastosowałam, dłużej już nie mogłam zwlekać. Tym bardziej, że przepis jest w rodzinie M. od dobrych parunastu lat i jest to tak zwany 'must' na Wielkanoc. Wyzwanie jest tym trudniejsze, że ideał to wytwór babcinych rąk, które pozostały już tylko wspomnieniem... zbliżenie się więc chocby odrobinę do tego ideału będzie mocnym wyróżnieniem.</div><br /><div align="justify"></div><br /><div align="justify">Przystąpiłam więc do <strong><span style="color:#3366ff;">MAZURKA RODZYNKOWEGO</span></strong>:</div><br /><div align="justify"></div><br /><div align="justify">5 żółtek,</div><br /><div align="justify">20 dkg cukru pudru,</div><br /><div align="justify">20 dkg masła roztopionego i wystudzonego,</div><br /><div align="justify">20 dkg mąki tortowej przesianej,</div><br /><div align="justify">1 łyżeczka proszku do pieczenia,</div><br /><div align="justify">20 dkg rodzynków namoczonych i odciśniętych,</div><br /><div align="justify">1 jajo rozkłócone do posmarowania wierzchu ciasta,</div><br /><div align="justify"></div><br /><div align="justify">Żółtka ubiłam z cukrem. Kiedy były już gładkie i ubite prawie do białości, dolałam do nich roztopione masło i dobrze wymieszałam. Potem siuo do tego przesiana mąka z proszkiem do pieczenia i miksowałam aż było gładkie i bez grudek. na koniec - łyzką juz, nie mikserem - rodzynki.</div><br /><div align="justify"></div><br /><div align="justify">To porcja na całą blachę, taką stadardową, która jest na wyposażeniu każdego piekarnika. Chodzi o to, żeby ciasto było cienkie, w pieczeniu odrobinę wyrośnie. Wyłożyć blachę papierem do pieczenia, albo natłuścić i wysypać mąką (nie lubię smarować, więc wykładam), rozsmarować ciasto na blasze, posmarować z wierzchu jajem i wstawić do pieca. Piec w 180 stopniach ok 25-35 minut, jeśli patyczek włożony w ciasto będzie wilgotny, dopiec.</div><br /><div align="justify"></div><br /><div align="justify">To tradycyjna wersja, oczywiście jej się trzymałam za pierwszym razem. Za drugim poszalałam. Zmieniłam trochę skład ;)) Wzięłam tylko 'mniejszą połowę' rodzynek, moczyłam przez trz dni trochę żurawin w Johny Walkerze, posiekałam grubo sporo pistacji i prażonych orzechów laskowych. Ciekawa jestem jak zostanę oceniona, na gorąco było obłędne!!! Jakby co, to zwalę wszystko na tę cudownie radosną wiosnę, która zamieszała wszystkim w głowach ;D</div><br /><div align="justify"></div><br /><div align="justify">P.S. Jutro keksy! Mam pozwolenie na używanie dowolnego przepisu, wybrałam dwa - na bank będa najlepsze na świecie ;)</div><br /><div align="justify"></div><br /><div align="justify"></div>Zethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3796897291617651751.post-355391887894370602011-03-18T10:34:00.000+01:002011-03-18T10:35:20.077+01:00For Japan with Love<a href="http://1.bp.blogspot.com/-smRHOW0pu-M/TYMnOn59CoI/AAAAAAAAAh0/JEEJVXK3zd0/s1600/forjapan_copy2.gif"><img style="TEXT-ALIGN: center; MARGIN: 0px auto 10px; WIDTH: 208px; DISPLAY: block; HEIGHT: 400px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5585351095053257346" border="0" alt="" src="http://1.bp.blogspot.com/-smRHOW0pu-M/TYMnOn59CoI/AAAAAAAAAh0/JEEJVXK3zd0/s400/forjapan_copy2.gif" /></a><br /><div></div>Zethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3796897291617651751.post-16612166394199179052011-03-06T10:50:00.000+01:002011-03-06T10:58:20.551+01:00The Cranberries<a href="http://4.bp.blogspot.com/-NJeAETi8g3k/TXK4GtPhTQI/AAAAAAAAAhs/GoslwOgJNpo/s1600/cranberry%2Btart.jpg"><img style="MARGIN: 0px 10px 10px 0px; WIDTH: 240px; FLOAT: left; HEIGHT: 320px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5580725313628884226" border="0" alt="" src="http://4.bp.blogspot.com/-NJeAETi8g3k/TXK4GtPhTQI/AAAAAAAAAhs/GoslwOgJNpo/s320/cranberry%2Btart.jpg" /></a><br /><div align="justify">Razem ze słońcem za oknem obudziła mnie dziś przemożna chęć zjedzenia czegoś mocno energetycznego. Padło na kolor czerwony. Z małymi zastrzeżeniami ;) Stwierdziłam, że musi być niby słodkie, ale nie tak bardzo, niezwykle proste i takie, żebym mogła to zrobić nie lecąc znów na zakupy.</div><br /><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">Przegląd szafek i lodówki teoretycznie wyszedł na moją niekorzyść: mocno niesłodki żółty ser, ze trzy słoiczki otwartych (dlaczego aż trzy, do cholery????) konfitur z żurawin, puszka groszku, puszka tuńczyka, trochę świeżych żurawin, bo znów odwiedziłam Piotra i Pawła i kupiłam, bo "a nóż coś zrobię", pieczony kurczak z wczoraj... </div><br /><div align="justify"></div><div align="justify">Z przeglądu wyszło mi, że na deser będzie kurczak z żurawiną i ... wtedy mnie olśniło! A wcale że nie! Będzie prosta, szybka i zawsze się udająca tarta!</div><br /><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">Prawa autorskie do przepisu podstawowego należą do Irenki z mniama, ja tylko zmieniłam lekko technikę wykonania i wsad :). Tak więc - żeby się nie narobić a mieć cudowny deser albo po prostu jakiegoś pocieszacza na gorszy dzień, wystarczy wziąć:</div><div align="justify"></div><br /><div align="justify"></div><p><strong><span style="color:#3366ff;">Na Irenkową krajankę z kuruszonki:<br /></span></strong></p><div align="justify">3 szklanki mąki,</div><div align="justify">200 g masła (stopionego),</div><div align="justify">3/4 szklanki cukru,</div><div align="justify">1 łyżeczkę proszku do pieczenia,</div><div align="justify">1 jajko,</div><div align="justify">ok. 350 ml (albo więcej) dżemu mało słodkiego (albo w tym przypadku mieszanki żurawiny ze słoiczka, świeżych owoców żurawiny i odrobiny cukru),</div><div align="justify"><a href="http://www.przydasiownia.pl/tortownica_kwadratowa_24x24_cm,0,981.html">tortownica ok. 24x24 cm</a> albo inna o podobnym wymiarze.</div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">Do miski wsypać mąkę, proszek do pieczenia i cukier. Dokładnie wymieszać. Dalej mieszając polewać miks stopionym masłem tak, aby powstała wilgotna masa (jak na kruszonkę). Po zużyciu całego masła wszystko musi mieć konsystencję mocno wilgotnego piasku z plaży - ulepiona w kulkę - musi się trzymać w całości, ale po mocniejszym dotknięciu - rozpadać na grudki.</div><div align="justify"></div><div align="justify">Tortownicę można lekko natłuścić (ja uwielbiam <a href="http://www.przydasiownia.pl/tluszcz_w_sprayu_do_smarowania_form_480g,0,187.html">tłuszcz w sprayu</a>, bo - po pierwsze - nie lubię brudzić rąk, po drugie - dociera nawet do najdalszych zakątków foremek i tortownic o różnych kształtach) i wysypać mąką. Można też wyłożyć formę papierem do pieczenia, wtedy natłuszczanie nie jest konieczne. Po upieczeniu ciasto wyjmie się razem z papierem, a blacha będzie łatwiejsza do umycia. </div><div align="justify"></div><div align="justify">Ciasto podzielić "na oko" na dwie części. Pierwszą - wysypać spód blachy tak, zeby nei było prześwitów. Lekko docisnąć grudki ciasta palcami do dna. </div><div align="justify">Konfitury żurawinowe, dżem i owoce wymieszać, wyłożyć wszystko na przygotowany spód ciasta. Na dżemy wysypać resztę ciasta robiąc z niego klasyczną kruszonkę. </div><div align="justify"></div><div align="justify">Piekarnik rozgrzać do ok 180 stopni. Piec do zrumienienia, powinno to potrwać ok 25-30 minut (albo dłużej - w zależnosci od piekarnika). </div><div align="justify"></div><div align="justify">Z tej porcji wychodzi cienki placek, żeby uzyskać ciasto grubsze, jak na zdjęciu, ży przygotować podwójną porcję.</div><div align="justify"></div><div align="justify">Kolejne z serii murowanych "comfort food" gotowe! :)</div>Zethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3796897291617651751.post-71607748441083620832011-03-05T20:49:00.223+01:002011-03-05T23:17:51.247+01:00Są powody do mruczenia......<a href="http://2.bp.blogspot.com/-A_2UYRQqGHY/TXKsG-WOaAI/AAAAAAAAAhk/mF-LMs-F-AQ/s1600/iStock_00001bu%25C5%2582eczki%2Bdro%25C5%25BCd%25C5%25BCowe1407063Small.jpg"><img style="MARGIN: 0px 10px 10px 0px; WIDTH: 320px; FLOAT: left; HEIGHT: 213px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5580712124080875522" border="0" alt="" src="http://2.bp.blogspot.com/-A_2UYRQqGHY/TXKsG-WOaAI/AAAAAAAAAhk/mF-LMs-F-AQ/s320/iStock_00001bu%25C5%2582eczki%2Bdro%25C5%25BCd%25C5%25BCowe1407063Small.jpg" /></a><br /><div align="justify">Są rzeczy, które Tygrysy lubią najbardziej. I nie ma tu znaczenia, czy tygrys jest duży i wyraźnie pręgowany, czy maleńki a pręgi na jego puszystym futerku są jeszcze niewyraźne i trochę zamazane. Tygrysy wiedzą, co lubią i szukają tego uparcie, aż znajdą.<br /></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"> </div><div align="justify"> </div><div align="justify">Od zawsze niespełnionym ideałem, kulinarną Arkadią, Edenem i paroma jeszcze rzeczami symbolizującymi ideał ideałów było dla mnie ciasto drożowe. </div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">Kojarzy mi się z bezpiecznym dzieciństwem, ciepłem domu, radością i uśmiechami przyjaznych sobie osób. To proste połączenie mleka, drożdży, masła i mąki to dla mnie tak zwane "comfort food", jak określają to Brytyjczycy. Nie ma lepszego określenia. W tych dwóch słowach zawiera się to wszystko, co wcześniej opisałam całym zdaniem i to jeszcze mocno się ograniczając, żeby wszystko było jasne i klarowne. </div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">Żeby była jasność - drożdżowe z cukierni, to nie drożdżowe. Koło drożdżowego nawet nie stało. Wertowałam więc książki kucharskie w poszukiwaniu swojego ideału. Co raz to wydawało mi się, że już go znalazłam, ale po jakimś czasie okazywało sie, że to nie to. Na chwilę porzuciłam poszukiwania i robiłam na oko, żeby chociaż pachniało drożdżami. Tylko, ze to też nie to. I wreszcie, tuż przed ostatnimi świętami zupełnym przypadkiem... TRAFIŁAM!</div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">Jest delikatne, miękkie, cudowne w smaku i pachnie mocno stwierdzeniem comfort food. A do tego... banalnie proste!</div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"><strong><span style="color:#3366ff;">Drożdżowe Marylki</span></strong></div><div align="justify"></div><div align="justify">rozczyn:</div><div align="justify"></div><div align="justify">3/4 szklanka mleka,</div><div align="justify">4 łyżki cukru,</div><div align="justify">10 dkg drożdży</div><div align="justify">4 łyżki mąki,</div><div align="justify"></div><div align="justify">ciasto:</div><div align="justify"></div><div align="justify">rozczyn,</div><div align="justify">2 szklanki cukru (najlepiej z wanilią),</div><div align="justify">jeśli nie ma cukru waniliowego, to podwójny cukier waniliowy,</div><div align="justify">8 żółtek,</div><div align="justify">4 jajka,</div><div align="justify">1 kg mąki tortowej,</div><div align="justify">1 kostka masła (stopiona),</div><div align="justify">ew. 1/2 szklanki mleka.</div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">Mleko na rozczyn lekko podgrzać, dodać cukier, mąkę i drożdże. Wymieszać, postawić w cieple, żeby ruszyło.</div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">W międzyczasie: do miski wsypać cukier, wbić całe jajka i żółtka i ubić na parze na puszystą jasnożółtą masę. Po ubiciu wlać do dużej miski, dodać rozczyn, wymieszać. Mąkę przesiać do mieszanki jajek i rozczynu. Wymieszać. Finalne ciasto powinno być dość luźne, ale nie powinno kleić się do rąk. Trzeba więc kontrolować jego stan - albo dodając mąki, albo mleka. Po wymieszaniu mąki, jajek i rozczynu - wlać do miski roztopione masło. Wyrabiać aż do uzyskania ładnego, gładkiego i lśniącego ciasta. </div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">Włożyć do mnieszych lub większych foremek, albo utoczyć zgrabne bułeczki i zostawić do wyrośnięcia. Kiedy ciasto podwoi swoją objętość - włożyć do piekarnika nagrzanego do temperatury 100 stopni. Piec przez 10 minut, potem zwiekszyć temperaturę do 150 stopni i piec przez kolejne 35-45 minut (trzeba bacznie kontrolować, bo łatwo można przesuszyć, a wtedy... z comfort food zamienia się w ładnie pachnącą podeszwę ;) ) .</div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">Jeść tak jak się lubi - na stojąco, na leżąco, na ciepło, albo lekko ciepło, popijając mlekiem albo kawą, z dżemem lub saute... jakkolwiek, byle tak, jak comfort food ;) Można nawet w środku nocy... wszystkie techniki dozwolone. </div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">Teraz, kiedy tajemnica powrotu do spokojnego i pachnącego dzieciństwa została rozwikłana, nie boję się zawirowań, zawiei i zamieci, wahań na barometrze i innych kataklizmów. Sama bowiem świadomość, że w każdej chwili mogę znów usiąść z moją Babcią przy jej stole i po prostu cieszyć się chwilą, daje mi tak potężny zastrzyk pozytywnej energii, że nic mi nie straszne ;) Polecam! Co za cudowne uczucie!</div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">P.S. A żeby mieć tak jak ja - takie cuda w postaci małych bułeczek na śniadanie - wystarczy wyrobić ciasto wieczorem, utoczyć bułeczki, położyć na blaszce, przykryć i wstawić na noc do wyrastania do lodówki. Potem wystarczy wyjąć, ogrzać do temperatury pokojowej przez jakieś 30 minut i piec jak w opisie. Bajeczne rozpoczęcie dnia!</div>Zethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3796897291617651751.post-18828357445866673622011-02-21T13:46:00.112+01:002011-02-21T14:41:31.651+01:00Podano! Czyli jak bardzo lubię przyjść na gotowe...<a href="http://3.bp.blogspot.com/-2pklv2i1a-U/TWJq6PT-C5I/AAAAAAAAAhc/Ej7PYGqDloQ/s1600/1.JPG"><img style="MARGIN: 0px 10px 10px 0px; WIDTH: 320px; FLOAT: left; HEIGHT: 240px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5576136837413342098" border="0" alt="" src="http://3.bp.blogspot.com/-2pklv2i1a-U/TWJq6PT-C5I/AAAAAAAAAhc/Ej7PYGqDloQ/s320/1.JPG" /></a><br /><div></div><div><div align="justify">M. jest dziś pierwszy dzień w nowej pracy, ja powoli odstawiam najmłodszą młodzież od prywatnego źródła zdrowego nabiału i też staram się coraz więcej włączać we wspólne dorzucanie do domowej skarbonki. </div><br /><div>Z tej okazji nam się dzis upiekło ;) I dosłownie i w przenośni...<br /></div><div align="justify"></div><div align="justify">Nie musimy dziś gotować, bo Wojtek robi moje ulubione canelloni z mięsem i szpinakiem w sosie pomidorowym. Pyszne, a co najważniejsze - proste. Mocno apetyczne połączenie wszystkiego, co lubię. Całość uwieńczona sporą ilością czosnku i żółtego sera.... MNIAM!że, do tego - zrobione w większej ilości - starcza na parę posiłków. I jeszcze da się świetnie mrozić!</div><br /><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"><span style="color:#3333ff;"><strong>Wojtkowe canelloni z mięsem, szpinakiem i czosnkiem w sosie pomidorowym</strong></span>.</div><br /><div align="justify"></div><div align="justify">0,5 kg dowolnego mięsa mielonego,</div><div align="justify">1 paczka mrożonego szpinaku,</div><div align="justify">1 opakowanie makaronu canelloni,</div><div align="justify">2 puszki krojonych pomidorów bez skórki,</div><div align="justify">2 ząbki czosnku (lub więcej, jeśli ktoś lubi),</div><div align="justify">pieprz, sól, olej</div><a href="http://1.bp.blogspot.com/-9d_gXr6X7h8/TWJiqcD3BmI/AAAAAAAAAhE/w4tU09n9r7E/s1600/2.JPG"><img style="MARGIN: 0px 0px 10px 10px; WIDTH: 200px; FLOAT: right; HEIGHT: 150px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5576127769864504930" border="0" alt="" src="http://1.bp.blogspot.com/-9d_gXr6X7h8/TWJiqcD3BmI/AAAAAAAAAhE/w4tU09n9r7E/s200/2.JPG" /></a><br /><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">Najpierw Wojtek rozgrzewa patelnię, ż jest gorąca, wlewa na nią odrobinę (bo z mięsa powinien wytopić się tłuszcz) i smaży mielone. Kiedy mięso lekko się rumieni, dodaje do niego rozmrożony szpinak (można z powodzeniem dać mrożony, ale całość potrwa dłużej), pieprz, sól i czosnek do smaku i smaży, aż z tej mieszanki odparuje woda, której szpinak zawiera całe morze.</div><div align="justify"> </div></div><div align="justify"><a href="http://1.bp.blogspot.com/-RUxxVcN1C8s/TWJjmK8o8wI/AAAAAAAAAhM/9dKnI86DcT4/s1600/3.JPG"><img style="MARGIN: 0px 0px 10px 10px; WIDTH: 200px; FLOAT: right; HEIGHT: 150px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5576128796062970626" border="0" alt="" src="http://1.bp.blogspot.com/-RUxxVcN1C8s/TWJjmK8o8wI/AAAAAAAAAhM/9dKnI86DcT4/s200/3.JPG" /></a></div><br /><div align="justify">Kiedy już wody nie ma, odstawia całość do lekkiego przestygnięcia. W tym czasie wylewa do naczynia, w którym wszystko będzie sie zapiekało, pomidory z puszki. Soli, pieprzy, dodaje też jeszcze trochę zmiażdżonego czosnku i miesza. </div><div align="justify"><br />Na głęboki talerz Wojtek wylewa teraz trochę oleju i zaczyna musztrować makaron jak dobrze wyszkolony batalion piechoty lądowej ;). </div><div align="justify"> </div><div align="justify"><div align="justify"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-6E5NnJT3bnY/TWJnj3Kkm2I/AAAAAAAAAhU/wfAvPdCwLNQ/s1600/4.JPG"><img style="MARGIN: 0px 10px 10px 0px; WIDTH: 240px; FLOAT: left; HEIGHT: 320px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5576133154439469922" border="0" alt="" src="http://4.bp.blogspot.com/-6E5NnJT3bnY/TWJnj3Kkm2I/AAAAAAAAAhU/wfAvPdCwLNQ/s320/4.JPG" /></a></div>Bierze rurkę, macza ją w oleju - tak aby i na zewnątrz i w środku była naolejona, ustawia na talerzu i wkłada do środka sporo przygotowanego wcześniej farszu. Nawet lekko ugniata go wewnątrz kluchy. </div><br /><div align="justify"><div align="justify"><div align="justify">I tak jedna po drugiej, raz za razem - faszeruje i układa gotową rurę na czerwonych pomidorach.<br />Potem już tylko polewa całość resztką pomidorów z puszki, posypuje całość baaaaaardzo obficie żółtym serem i wkłada do piekarnika rozgrzanego do ok 180 stopni na co najmniej 35 minut.<br /></div></div></div><div align="justify"></div><div align="justify"><div align="justify">A potem już tylko odgania nas od piekarnika, bo chcielibyśmy zjeść wszystko, zanim się zrumieni na dobre ;)<br /></div></div><div align="justify">Piecze całość aż na górze pojawi się apetyczna miejscami brązowa skorupka ze zrumienionego sera. </div><br /><div align="justify"></div><br /><div align="justify">Potem wystawia blachę na stół i dzieli jak za starych dobrych czasów, kiedy nikt nie słyszał o ramekinach, kokilkach i mikro porcjach na osobę.</div><br /><div align="justify"></div><div align="justify">A my? Jemy, aż sie uszy trzęsą. I... bez żadnych skrupułów, bezwstydnie zapowiadamy się na jutro ;).<br /><br /></div><br /><div><br /></div><br /><div align="justify"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-6E5NnJT3bnY/TWJnj3Kkm2I/AAAAAAAAAhU/wfAvPdCwLNQ/s1600/4.JPG"></a></div>Zethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3796897291617651751.post-36506734721687059192011-02-18T16:06:00.209+01:002011-02-20T13:00:46.043+01:00Co kraj, to obyczaj... czyli o scones<a href="http://2.bp.blogspot.com/-5psOLixfL-E/TWEAJTAhOuI/AAAAAAAAAg0/pNLfoZKJ_RA/s1600/1.JPG"><img style="MARGIN: 0px 10px 10px 0px; WIDTH: 320px; FLOAT: left; HEIGHT: 197px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5575737973382658786" border="0" alt="" src="http://2.bp.blogspot.com/-5psOLixfL-E/TWEAJTAhOuI/AAAAAAAAAg0/pNLfoZKJ_RA/s320/1.JPG" /></a><br /><div><div><div><div align="justify">Imponują mi zadbane, uśmiechnięte, cudownie zorganizowane kobiety, które kiedy tylko mogą, rozpieszczają swoich domowników a to świeżymi bułeczkami, a to muffinkiem na kolację, a to czymś "nie-ze-sklepu" na śniadanie.<br /><br />Imponują mi do tego stopnia, że od czasu do czasu mam zryw. Zryw chęci, sił witalnych i potrzeby stania się taką uśmiechniętą i promieniejącą o poranku matką i nie-żoną, która z błyskiem w oku i luzem w umanicurowanym paznokciu robi naleśniki, pancakes, muffiny i inne tajemniczo, acz smakowicie brzmiące małe śniadaniowe danka.<br /></div><div align="justify">Zauważam jednak jedną prawidłowość - im częściej mam zryw, tym więcej mi się chce. Nie tylko o poranku. W 0góle mi się chce. Mam wrażenie, że jak zacznę się uśmiechać rano (bo inaczej nie można przecież smażyć tych słodko pachnących pankejków albo piec roztaczających cudowną woń bułeczek), to ten uśmiech jakoś tak samoczynnie zostaje. I czasami nawet udaje mi się go dotrzymać nawet do wieczora! Czasami gubię go w południe, czasami jeszcze wcześniej, ale zauważam, że coraz częściej udaje mi się jednak dotrawać ;).<a href="http://3.bp.blogspot.com/-Zi2Tra_EhSc/TWDbTRNPYBI/AAAAAAAAAgU/Pi8oEpIkmRI/s1600/Bill%2527s%2BBasics.jpg"><img style="MARGIN: 0px 0px 10px 10px; WIDTH: 114px; FLOAT: right; HEIGHT: 150px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5575697462767607826" border="0" alt="" src="http://3.bp.blogspot.com/-Zi2Tra_EhSc/TWDbTRNPYBI/AAAAAAAAAgU/Pi8oEpIkmRI/s320/Bill%2527s%2BBasics.jpg" /></a></div><br /><div align="justify">Staram się więc dawać sobie pretekst do tych całodziennych uśmiechów. Pankejki weszły już na stałe do naszych porannych weekendowych menu. Postanowiłam więc tym razem coś zmienić. A ponieważ kupiłam ksiażkę zawsze uśmiechniętego Billa Grangera - Bill's Basics, musiałam coś z niej upiec ;). </div><div align="justify"><br />Ngdy nie próbowałam sconsów. Od kiedy pamiętam - zawsze miałam ochotę je zrobić, nigdy nie miałam czasu (jak sądziłam). Wczoraj rano, uzbrojona w entuzjazm, książkę i uśmiech zabrałam się do roboty.<br /><br /><span style="color:#3366ff;"><strong>Scones (wersja Billa Grangera z moją małą modyfikacją)</strong></span><br /><br />3 łyżki miałkiego cukru albo cukru pudru,</div><div>450 gramów mąki,</div><div>2 łyżeczki proszku do pieczenia,</div><div>1 łyżeczka sody oczyszczonej,<br />200 ml słodkiej śmietanki,</div><div>125 ml wody gazowanej,</div><div>2 łyżki soku z cytryny,</div><div>odrobina mleka do posmarowania bułeczek,</div><div><br />podawać z:</div><br /><div>dżemem truskawkowym</div>lub<br /><div>gęstą kwaśną śmietaną albo bitą śmietaną</div><div><br /> </div><div align="justify">Rozgrzać piekarnik do 200 stopni, wyłożyć blachę papierem do pieczenia, oprószyć mąką.<br /></div><div align="justify"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-6-ZIJvdyxcQ/TWD922RJusI/AAAAAAAAAgc/xlHpbS-7X2Y/s1600/2ok.JPG"><img style="MARGIN: 0px 10px 10px 0px; WIDTH: 200px; FLOAT: left; HEIGHT: 150px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5575735457406892738" border="0" alt="" src="http://3.bp.blogspot.com/-6-ZIJvdyxcQ/TWD922RJusI/AAAAAAAAAgc/xlHpbS-7X2Y/s200/2ok.JPG" /></a>Przesiać cukier, mąkę, proszek do pieczenia i sodę do miski. W drugiej misce wymieszać śmietankę, wodę, sok z cytryny. Dodać do drugiej miski z suchymi składnikami i wymieszać wszystko nożem. Wyrzucić na omączony blat, wygniatać do czasu aż całość stanie się gładka. Rozwałkować na placek o grubości ok. 2-3 centymetrów. Wykrawać ok 5 cm. szklanką lub karbowaną wykrawaczką koliste ciacha. Ścinki zagnieść na nowo i wykrawać do wykończenia ciasta. </div><br /><br /><div>Układać dość ciasno na blasze. Posmarować mlekiem i piec ok. 20 minut ż zrobią się puchate i bardzo ładnie zrumienione (mi pieczenie zajęło ok. pół godziny.</div></div><div> </div><div align="justify"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-Tkr-U4mH_AE/TWD_wNm5PBI/AAAAAAAAAgs/oTLzFUSZgOk/s1600/4.JPG"><img style="MARGIN: 0px 10px 10px 0px; WIDTH: 320px; FLOAT: left; HEIGHT: 240px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5575737542436273170" border="0" alt="" src="http://4.bp.blogspot.com/-Tkr-U4mH_AE/TWD_wNm5PBI/AAAAAAAAAgs/oTLzFUSZgOk/s320/4.JPG" /></a>Podawać jeszcze lekko ciepłe z dżemem, śmietanką lub czymkolwiek ulubionym do tego typu pieczywa ;)</div><br /><div></div><div align="justify">Wychowana na puchatych pszennych bułeczkach, trochę zasmuciłam sie finalną lekko wilgotną konsystencją sconsów. Po bliższym jednak zapoznaniu się z nimi, doszłam do wniosku, że mi pasują. Takie świeże, pachnące, ciepłe i lekko słodkie z dużą łyżką waniliowego serka homo, były uroczym potwierdzeniem tego, że uśmiechać od rana się warto ;-)<br /></div><br /><br /><div></div><br /><br /><div></div><br /><br /><div></div><br /><br /><div></div><br /><br /><div></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div align="justify"><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><br /></div><br /><br /><div><a href="http://2.bp.blogspot.com/-U8kVBFS8IEg/TV6MXLm1I0I/AAAAAAAAAf0/yxJBJiy4vfA/s1600/1.JPG"></a></div></div></div>Zethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3796897291617651751.post-27101684317923228372011-02-18T15:05:00.097+01:002011-02-18T15:26:55.455+01:00Choroba sercowa<a href="http://2.bp.blogspot.com/-1e9cn2s7QSQ/TV6BZzJCGwI/AAAAAAAAAfs/y8S4Rzzp0X0/s1600/sercowa%2Bzupa.JPG"><img style="MARGIN: 0px 10px 10px 0px; WIDTH: 227px; FLOAT: left; HEIGHT: 320px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5575035668956060418" border="0" alt="" src="http://2.bp.blogspot.com/-1e9cn2s7QSQ/TV6BZzJCGwI/AAAAAAAAAfs/y8S4Rzzp0X0/s320/sercowa%2Bzupa.JPG" /></a><br /><div align="justify">Trochę to już trwa.. Niedługo, ale według lekarzy - wygląda na to, że na dłużej... Najciekawsze jest to, że wcale nie chcę się leczyć :) </div><br /><div align="justify"></div><div align="justify">Dowodem na siłę choroby jest fakt, że coraz częściej gotuję :) </div><div align="justify"></div><br /><div align="justify">Dziś była <strong><span style="color:#3333ff;">zupa sercowa</span></strong> ;)</div><br /><div align="justify"></div><div align="justify">Kiedyś gdzieś zamówiłam krem z buraków. I do teraz go pamiętam :) Nigdy wcześniej nie jadłam buraczków w tej postaci! A szkoda. Bo zachwycająca jest konsystemcja tej zupy w takiej postaci i jej kontrast z wyrazistością "wkładu" albo może dressingu, jaki się do niej podaje.</div><br /><div align="justify"></div><div align="justify">2 kg buraczków,</div><div align="justify">1 pęczek włoszczyzny,</div><div align="justify">mięso na wywar lub kostka rosołowa</div><div align="justify">1-2 łyżeczki chrzan,</div><div align="justify">1 łyżka serka Almette naturalnego,</div><div align="justify">1-2 łyżki gęstej śmietany</div><div align="justify">sól, pieprz</div><br /><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">Ugotować wywar z mięsa i włoszczyzny, osobno ugotować nieobrane buraczki. Wywar doprawić do smaku, buraczki obrać, przekroić na parę kawałków. Całość zmiksować na krem. </div><br /><div align="justify"></div><div align="justify">W prostszej wersji - buraczki z włoszczyzną ugotować w wodzie z kostką rosołową (wiem, że to nie tak, ale od kiedy jestem matką trojga, zaczęłam mocniej szanowac każda chwilę), wyjąć włoszczyznę, zmiksować, doprawić.</div><br /><div align="justify"></div><div align="justify">Wymieszać serek z chrzanem i śmietaną. Całość ma mieć wyrazisty smak i konsystencję gęstszej śmietany. Zupę nalać do talerzy, gęstym kremem śmietanowym rysować wybrane wzorki. </div><div align="justify"> </div><div align="justify">Zjeść i chorować dalej :D</div>Zethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3796897291617651751.post-6480350370068477912011-02-10T12:11:00.151+01:002011-02-10T14:00:40.419+01:00Bieg przez płotki.<div align="justify"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-Qzs8QhPJinU/TVPIm9ourMI/AAAAAAAAAfU/xGtCcnSnCn4/s1600/kuskus%2Bw%2Bobr%25C4%2599czy.JPG"><img style="MARGIN: 0px 10px 10px 0px; WIDTH: 245px; FLOAT: left; HEIGHT: 320px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5572017735693413570" border="0" alt="" src="http://3.bp.blogspot.com/-Qzs8QhPJinU/TVPIm9ourMI/AAAAAAAAAfU/xGtCcnSnCn4/s320/kuskus%2Bw%2Bobr%25C4%2599czy.JPG" /></a><br />Bycie "pojedynczą" matką wydawało się absorbujące. Jak zrobiło się +1, to z niedowierzaniem stwierdziłam, że z jednym to była bułka z masłem. Ostatnio do tego 1+1 dodałam jeszcze 1 ;). No i muszę głośno stwierdzić - czapki z głów! że matki trojga, czworga, pięciorga i dalszych <em>'orga'</em> muszą się mocno napracować, żeby ogarnąć cały ten bałagan..... chociaż ostatnio gdzieś czytałam rozmowę z matką ósemki, która stwierdziła, że najciężej było chyba do piątego, potem "samo się" robiło ;) </div><br /><div align="justify"><br />Może i samo, ale i tak to "samo", to niezły bieg przez płotki ;-). Z dzieciństwa pamiętam rozkoszne krzyki komentatorów sportowych po którymś z rzędu nieudanym występie Polaków na olimpiadzie, że "liczy się, proszę Państwa, nie wynik, tylko udział". Ale... jakoś to tak... no nie tak. </div><br /><br /><div align="justify">Widział ktoś na TLC program <a href="http://tlc.howstuffworks.com/tv/kate-plus-8">Kate Plus 8</a>? Natknęłam się ostatnio i.... wyszło mi z tego, że jednak nie udział, a wynik :). No bo z niedowierzaniem widzę, jak matka ośmiorga, nie korzystając, jak twierdzi, z pomocy opiekunek, daje ze wszystkim radę i jeszcze wygląda... no, dobrze wygląda ;). </div><br />No to postanowiłam zrobić bieg przez płotki. I mieć i udział i wynik :D. Doszłam do wniosku, że grunt to chęć pomysł i <a href="http://www.przydasiownia.pl/obrecze_do_gotowania_i_dekorowania_3_szt,0,818.html">dobry kuchenny gadżet</a>.<br /><br /><br />A zatem. Presenting: <strong><span style="color:#000099;">Szybki bieg przez płotki z wynikiem</span></strong> :D<br /><br />Trochę kuskusu,<br />Trochę rosołu lub gorąca woda i kostka rosołowa,<br />Trochę kukurydzy albo groszku, albo co kto lubi z mrożonki lub puszki<br />Coś zielonego (tu rukola), ale możze być też sałata lodowa albo jakiekolwiek inne świeże chrupiące warzywo (np. starkowana na cienkich oczkach marchewka)<br /><br /><br /><br /><div align="justify">Jeśli ktoś potrzebuje tak zwanego wkładu, to pasuje do tego wszystko: mięso z rosołu, kotlecik z niedzielnego obiadu, kotlet sojowy, resztka gulaszu...</div><p align="justify"><br />I do roboty!<br /><br />Wsypać kuskus do miski, zalać gorącym rosołem lub goraca wodą z rozpuszczoną w niej kostką rosołową jakieś pół centymetra ponad poziom kaszy. Zamieszać, przykryć do napęcznienia. Po krótkiej chwili wystarczy wymieszać kuskus z warzywem puszkowym. Ułożyć ciasno mieszankę w <a href="http://www.przydasiownia.pl/obrecze_do_gotowania_i_dekorowania_3_szt,0,818.html">pierścieniu do dekorowania</a>, ubić, zdjąć pierścień. Na wierzchu ułożyć piramidkę z zieleniny lub innego kolorowego warzywa. Obok położyć mięso lub jeśli mięsa sie nei jada - np. sos jogurtowy miętowy, czosnkowy lub jakikolwiek inny ulubiony. Niektórzy (buziaki M. ;) ) zjadają tę potrawę z majonezem. Można i tak ;)<br /><br />I kolejny płotek zaliczony. Coraz bliżej ideału amerykańskiej Kate, na szczęśćie pociech zdecydowanie mniej :D<br /><br /><br /><br /><br /><br /><br /></p><div align="justify"></div><br /><br /><br /><br /><br /><br /><div align="justify"></div><br /><br /><br /><br /><br /><br /><div align="justify"></div>Zethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-3796897291617651751.post-50971026708428462822011-02-09T14:58:00.193+01:002011-02-18T15:05:15.586+01:00Otwórz drzwi...<a href="http://4.bp.blogspot.com/-5Nc-RjiuLLk/TV57ZvQ9bWI/AAAAAAAAAfk/7Pb8jaYcYIQ/s1600/P1130877.JPG"><img style="MARGIN: 0px 10px 10px 0px; WIDTH: 240px; FLOAT: left; HEIGHT: 320px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5575029070845799778" border="0" alt="" src="http://4.bp.blogspot.com/-5Nc-RjiuLLk/TV57ZvQ9bWI/AAAAAAAAAfk/7Pb8jaYcYIQ/s320/P1130877.JPG" /></a><br /><div align="justify">Masz 38 lat. Kiedy doliczę do trzech, będziesz miała o 10 mniej. Raz, dwa, trzy. Masz 28 lat. Idziesz korytarzem. Po obydwu stronach korytarza widzisz drzwi. Po prawej - są drzwi z dobrymi wspomnieniam i nastrojami. Po lewej - ze złymi. Otwierasz drzwi po lewej. </div><br /><div align="justify">Przechodzisz dalej. Masz teraz 18 lat. Znów otwierasz drzwi po lewej. </div><br /><div align="justify">Kolejny krok i dochodzisz do końca korytarza i ostatnich drzwi. Masz teraz 8 lat. Znów otwierasz drzwi. Z otwartych przed chwilą pomieszczeń wypuszczasz wszystkie złe, niedobre, bolesne emocje, przeżycia i myśli, które były za tymi drzwiami.</div><br /><div align="justify">Odwracasz się i widzisz przed sobą korytarz, który właśnie przeszłaś. Teraz po prawej masz rząd otwartych drzwi, po lewej - zamkniętych. Puste już pomieszczenia napełniasz radością i jasnością, która towarzyszy ci jako ośmiolatce. Wszystko, co włożyłaś do tych pomieszczeń, to w nich zostaje. </div><div align="justify"><br />Zaczynasz wracać i zamykasz po kolei drzwi. Raz - masz 18 lat. Dwa - jesteś 28 latką. Trzy - wróciłaś. Wszystko, co zostało zamknięte za drzwiami, odtąd będzie ci towarzyszyć. Zaczniesz odnajdywać szczęście i radość, które towarzyszyły ci w dzieciństwie. Wyrzucisz z siebie strach, zaczniesz żyć.</div><br /><div align="justify">Naprawdę ciekawe doznanie. Kiedy otworzyłam ostatnią parę drzwi i wypuściłam to, co było za nimi, nagle poczułam, że prawa strona mojego ciała stała się bardzo ciężka i mam wrażenie, że waży dużo więcej, niż lewa. Podejrzewam, że gdybym nie leżała wygodnie na łóżku, to z powodu przytłaczającego ciężaru jednej strony mojego ciała, po prostu spadłabym na ziemię. </div><br /><div align="justify">A gdy byłam na końcu korytarza i miałam na powrót osiem lat, zobaczyłam to, co tam było. Był środek lata. Było cudownie słonecznie i ciepło (ale nei upalnie). Stałam w ogrodzie mojej babci i czułam rozpierające mnie szczęście. Takie po prostu - szczęście płynące z bycia tu i teraz, ze świadomości cudu trwającej chwili, z radości, że można być po prostu szczęśliwyi i nie trzeba bać się powiedzieć tego głośno, bo ktoś to zabierze...</div><br /><div align="justify"></div><div align="justify">To nie jest tak, że po każdym takim "zaklinaniu" wstaję i już jestem inną osobą. Nie. To zaklinanie, to raczej początek procesu, który zostaje nim uruchomiony. Czasami jego wpływ czuję wyraźnie, innym razem - wszystko przebiega delikatniej i bardzo dyskretnie. Ale trwa! Niekiedy pewne rzeczy po prostu "się stają", innym razem gdy jadę samochodem albo wracam ze sklepu z siatami czuję wyraźnie, jak odblokowują się zamknięte dawno klapki w mojej głowie i wracają jasne i rozsądne myśli, które już kiedyś się pojawiły, a potem zostały wciśnięte za najciaśniejsze zwoje mózgu i nie potrafią się stamtąd wydobyć. To bardzo trudne do opisania. To tak, jakbym kiedyś, dawno temu była kimś, z kim mi było dobrze, a przez lata ten ktoś nie dość że sie zmienił, to jeszcze nie potrafi nawiązać ze mną kontaktu. Inaczej - ja nie potrafię, bo po prostu zapomniałam, jaki jest fajny i sympatyczny. Na szczęście - ten ktoś wciąż jest, tylko zamknięty. Może za tymi drzwiami? Na szczęście wczoraj je otworzyłam i wypuściłam wszystko co tam było. Poczułam wyraźną ulgę. Czułam, że od dłuższego czasu tego właśnie potrzebowałam. Dziś czuję, że dorastam. Mam w końcu do pokonania aż trzydzieści lat...</div><br /><div align="justify"></div><br /><div align="justify">Bardzo ciekawe doświadczenie. Polecam.<br /></div><br /><div align="justify"></div><br /><div>Zaraz coś ugotuję ;)<br /><br /></div><br /><div align="justify"></div><br /><div></div>Zethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3796897291617651751.post-49899490779005599632011-02-08T13:07:00.101+01:002011-02-08T14:13:43.845+01:00Aaaaaa! Zabierzcie ten wiatr!<a href="http://2.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/TVEyZGhGZWI/AAAAAAAAAfE/nTyoqajAD34/s1600/savoury%2Bmuffins.jpg"><img style="MARGIN: 0px 10px 10px 0px; WIDTH: 214px; FLOAT: left; HEIGHT: 320px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5571289620861576546" border="0" alt="" src="http://2.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/TVEyZGhGZWI/AAAAAAAAAfE/nTyoqajAD34/s320/savoury%2Bmuffins.jpg" /></a><br /><div align="justify">Życie nad morzem powinno uczyć. Wytrwałości przede wszystkim. Bo jak nie wieje, to leje. Lato jest umiarkowanie letnie a zima paciajowata i mokra. Wiem, wiem, wszystko wiem, w zasadzie do dziś mi to nie przeszkadzało. Jak widać jednak, na każdego kiedyś przyjdzie jego czas... Ten wiatr mnie dziś dobił. Oczywista oczywistość, że dzięki temu śnieg stopnieje, zrobi się ładniej, a to obrzydliwe błoto zniknie z moich butów, wycieraczek, podłóg, klatek i gdziebądź jeszcze zalega. Ale to do mnie nie mówi.</div><div align="justify"></div><div></div><div align="justify">Jak pracowałam w radio, to na co dzień współpracowałam z policjantami, strażakami i lekarzami. Zawsze jak zaczynało wiać, to mówili, że "się zacznie". Na początku nie wiedziałam o co im chodzi, potem przekonałam się na własnej skórze ;). Jak zaczyna wiać, to w narodzie pojawiają się... zawirowania psychiczne... mówiąc delikatnie ;). Dziś już zresztą miałam przykład takiej sytuacji, postanowiłam więc odczarować dzień. </div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">Na FB lubiacze piszą mi, że piekli muffiny. Poszłam za tym tropem. A że dziewczynki chore i mus jest siedzieć w domu, zrobiłam szybki przegląd lodówki. I nie powiem - jestem dumna, że od czasu do czasu robię tak nierozsądnie niepoukładane zakupy ;)</div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="center"><strong><span style="font-size:130%;color:#333399;">Muffiny wytrawne (dziś u mnie z cheddarem, szynką i ziołami).</span></strong></div><div align="center"><strong><span style="color:#333399;"></span></strong></div><div align="justify"></div><div align="justify">Zasada jest prosta - trzeba mieć bazę i do niej dodawać to, co się lubi lub po prostu ma w lodówce ;). Baza jest niezmienną podstawą, smak nadają dodatki.</div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"><strong><span style="color:#3366ff;">Baza:</span></strong></div><div align="justify"><strong></strong></div><div align="justify"></div><div align="justify">3,5 szklanki mąki,</div><div align="justify">1/5 kostki masła</div><div align="justify">szklanka maślanki albo mleka, albo mleka z jogurtem naturalnym, generalnie cokolwiek białego ;-)</div><div align="justify">1-2 jaja (w zależnosci od wielkości)</div><div align="justify">3/4 łyżeczki soli,</div><div align="justify">trochę pieprzu.</div><div align="justify">1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia,</div><div align="justify">1/2 łyżeczki sody oczyszczonej,</div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">Mąkę, sól, proszek do pieczenia, sodę, pieprz wymieszać w jednej misce. Masło rozpuścić, w drugiej misce wymieszać z mlekiem i roztrzepanymi jajami.</div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"><strong><span style="color:#3333ff;">Smak:</span></strong></div><div align="justify"><strong></strong></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">Co kto lubi, lub znajdzie w lodówce. Dziś u mnie była taka kombinacja:</div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">trochę startego cheddara,</div><div align="justify">trochę pokrojonego w kostkę innego żółtego sera,</div><div align="justify">trochę pokrojonej drobno szynki babuni,</div><div align="justify">trochę pokrojonej drobno szynki szwarcwaldzkiej,</div><div align="justify">trochę pokrojonych listków bazylii,</div><div align="justify">trochę ziół prowansalskich.</div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">Składniki SMAKU wymieszać z suchą częścią BAZY. Dolać mokre składniki i wymieszać z grubsza tylko tak, żeby się wszystko połączyło. Wkładać mieszankę raczej kopiasto do blachy muffinowej wyłożonej papilotkami (niektórzy nie lubią,akiś a ja nie lubię smarować blach). I piec przez ok 25 minut w piekarniku nagrzanym do 180 stopni.</div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">A jak jakiś wietrzny prowokator zadzwoni albo napisze, to... muffinem go ;D </div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div></div><div></div>Zethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3796897291617651751.post-34106301679269379442010-08-23T21:14:00.238+02:002010-08-23T22:20:49.231+02:00Bardzo. Baaaardzo różowa :D<a href="http://1.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/THLRz-ht57I/AAAAAAAAAek/5nDQFa7bKPs/s1600/1+1558x2891.JPG"><img style="MARGIN: 0px 10px 10px 0px; WIDTH: 173px; FLOAT: left; HEIGHT: 320px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5508695985115490226" border="0" alt="" src="http://1.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/THLRz-ht57I/AAAAAAAAAek/5nDQFa7bKPs/s320/1+1558x2891.JPG" /></a><br /><div><div><div><div><div align="justify">Ostatnio przy podwieczorku dywagowaliśmy nad wyższością Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkiej Nocy. I co? Doszliśmy do wniosków tych, co zawsze. A mianowicie, że dziewczynki różowe są i basta ;D. A kiedy im przejdzie - nie wiadomo ;D. Potwierdzeniem tej teorii jest chociażby moja młodsza córka, kóra mimo deklarowanej miłości do błękitu, uparcie wybiera błękit we wszystkich odcieniach... różu ;D. </div><br /><br /><div align="justify"></div><div align="justify"><a href="http://1.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/THLRe-CR6rI/AAAAAAAAAec/W9IFQv6959I/s1600/3+2181x3116.JPG"><img style="MARGIN: 0px 0px 10px 10px; WIDTH: 224px; FLOAT: right; HEIGHT: 320px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5508695624206379698" border="0" alt="" src="http://1.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/THLRe-CR6rI/AAAAAAAAAec/W9IFQv6959I/s320/3+2181x3116.JPG" /></a>Tyle tu tych uśmiechów, bo po prostu nie mogę się im oprzeć. Rok temu na urodziny Jubilatka zażyczyła sobie... różowe serducho, w tym - oczywiście utrzymaną w odpowiedniej tonacji - Barbie :D.<br /></div><br /><br /><br /><div align="justify"></div><div align="justify">A matka, jak to matka - wzięła się do roboty i zrobiła... nie bez przyjemności, powiem cicho :D. Nie było ciężko - obcowanie z <a href="http://www.przydasiownia.pl/masa-cukrowa-blady-roz-1-kg-cat-107-id-199.aspx">różowym lukrem plastycznym </a>to sama przyjemność, trochę strachu było tylko przy próbie utrzymania gładkiej, niczym niezmąconej powierzchni boków pierwszego ciacha. Rok później, pomna drżenia rąk przy nakładaniu równej warsty lukru, wpadłam na pomysł, żeby Barbie nie miała idealnie wyprasowanej sukni, a tak modną ostatnio wśród gwiazd kreację a la łabędź, czyli falbanki tam gdzie ich chcą i gdzie nie :D. Ta druga metoda, jak się potem okazało - jest zdecydowanie bardziej spektakularna i nie przyprawia wykonawczyni ciacha o omdlenia :D. </div><div align="justify"></div><div align="justify">Zresztą jak widać na zdjęciu - nieskromnie trochę powiem, że efekt nawet dla mnie naprawdę zdumiewający przy wiadomym mi minimalnym nakładzie pracy i środków. Bo wnętrze, to zwykły biszkopt z musem czekoladowym (białym i czarnym). Biszkopt, a w zasadzie dwa - jeden - ten u podstawy upieczony w <a href="http://www.przydasiownia.pl/tortownica-kwadratowa-24x24-cm-cat-6-id-981.aspx">kwadratowej tortownicy</a>, drugi - postawiony na nim - w najzwyklejszej <a href="http://www.przydasiownia.pl/silikonowa-babka-klasyczna-22-cm-cat-7-id-937.aspx">formie do babki</a>. Wszystko upieczone dwa dni przed "godziną zero", następnego dnia przełożone kremem, przycięte na mniej więcej kształt dołu sukni i włożone do lodówki na noc, żeby "chwyciło" pion. </div><br /><div align="justify"></div><div align="justify"><br /><div align="justify"><a href="http://2.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/THLRUGspcnI/AAAAAAAAAeU/cc4mpkNiV4M/s1600/2+2231x3006.JPG"><img style="MARGIN: 0px 10px 10px 0px; WIDTH: 238px; FLOAT: left; HEIGHT: 320px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5508695437553005170" border="0" alt="" src="http://2.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/THLRUGspcnI/AAAAAAAAAeU/cc4mpkNiV4M/s320/2+2231x3006.JPG" /></a>Potem już sama przyjemność - czyli cztery trapezowate kawałki dość grubo rozwałkowanego lukru układane w kolejności - przód, tył, boki (wszystkie krawędzie mocno powyginane, czyli falbankowane), z tyłu z racji tego, że coś mi się słabo położyło czy przerwało - dodatkowa kokarda z kawałków różu ;D. Wykończenie - opłatkowe kwiatuszki, cukrowe perełki i duuuuużo różowego groszku pachnącego :D. I w zasadzie już... Potem już tylko przyszło czekać mi na oficjalną prezentację Jubilatce i niepewność, czy i tym razem się uda i powie mi "TAK"! Miałam szczęście - powiedziała ;D. Muszę przyznać, że zrobienie tego ciacha zrelaksowało mnie i odprężyło równie mocno jak obejrzenie dobrej komedii czy spędzenie chwili u kosmetyczki. Może to z powodu tego, że... nie tak do końca wyrosłam ze swojej różowości serca? I dalej, tylko bardziej skrycie wielbię ten kolor i wszystkie jego aspekty? Zresztą nie ja jedna. </div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"> </div><div align="justify"> </div><div align="justify"> </div><div align="justify"> </div><div align="justify">Obserwuję tak czasem z ukradka inne dziewczyny i dochodzę do wniosku, że ten róż to jednak bardziej stan umysłu i serca, niż ulubienie dla określonej barwy. Jak kochamy, to na zabój, jak się rozstajemy to z płaczem i przekonaniem, że wina leży po naszej stronie a w tej drugiej osobie z własnych przyczyn, nie odkryłyśmy okruchów dobra. Jak się męczymy to na całego, jak dźwigamy ciężary, to od razu wszystkie - pozbierane z całego świata. Uczę się nie być różowa, ale jak tu nie być, skoro co roku trafia się albo serce, albo Barbie, albo... przepraszam na chwilę - telefon...<br /></div><div align="justify"></div><div align="justify"> </div><div align="justify"> </div><div align="justify">.....i co? Dzwoniła Justyna. Za trzy tygodnie mam zabrać dziewczynki, foremki, lukier i kwiatki. Będziemy robiły nową Barbie :D. </div><div align="justify"></div></div><div align="justify"> </div><div align="justify"> </div></div></div></div></div>Zethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3796897291617651751.post-46258561800511841702010-08-21T22:21:00.284+02:002010-08-21T23:53:46.019+02:00All summer long...<div align="justify"></div><div align="justify"><a href="http://4.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/THA6mf7khmI/AAAAAAAAAdU/v_4bDsZGP9Q/s1600/1+3205x1812.JPG"><img style="MARGIN: 0px 10px 10px 0px; WIDTH: 200px; FLOAT: left; HEIGHT: 113px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5507966777354913378" border="0" alt="" src="http://4.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/THA6mf7khmI/AAAAAAAAAdU/v_4bDsZGP9Q/s200/1+3205x1812.JPG" /></a>Zwykle o tej porze roku w naszym klimacie czułam już w powietrzu pierwsze nieśmiałe, albo inaczej - coraz śmielej wysyłane w moim kierunku oddechy jesieni. A to chłodne i coraz bardziej przejmujące poranki, a to nieprzyjemne wieczory, a to dziwny, "mglisty" smutek wiszący w powietrzu. Niby niewyczuwalny, ale ściskający momentami za serce z bliżej nieokreślonego powodu... Tym razem... jakby nie ma... Nieprawdopodobne! Mam wrażenie, że lato tego roku jest w jakimś stopniu magiczne. Boskie, gorące, nieprzyzwoicie wręcz pozytywnie rozgrzewające, jakby niosące ze sobą nieznaną mi niezwykłą obietnicę i nadzieję. </div><div align="justify"></div><p align="justify">Zwykle o tej porze, dzień po dniu przystawałam na coraz dłuższe chwile i po prostu wzdychałam... Teraz, o dziwo, nie wzdycham! Ciekawe, czy jestem wyjątkiem potwierdzającym regułę? A może to nie to lato, tylko gra, w którą - uświadomiłam sobie - gram od niedawna, a która daje mi potężnego kopa? </p><br /><div align="justify"><a href="http://1.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/THA9Kk9Ur9I/AAAAAAAAAdc/IGXO5aVfS3c/s1600/3+2443x2171.JPG"><img style="MARGIN: 0px 0px 10px 10px; WIDTH: 320px; FLOAT: right; HEIGHT: 285px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5507969596202987474" border="0" alt="" src="http://1.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/THA9Kk9Ur9I/AAAAAAAAAdc/IGXO5aVfS3c/s320/3+2443x2171.JPG" /></a>W tym roku pojechałam do "mojej" Hiszpanii, za którą bardzo tęskniłam. Pojechałm po dwie rzeczy - żeby przekonać się, że młodzieńcze wspomnienia bywają bardzo złudne i żeby uświadomić sobie, że nazwa tego bloga, wymyślona lata temu - przypadkiem, zdawałoby się, jest... magiczną terapią dla mojej duszy. No bo... (wiem, nie zaczyna się od "no bo", ale pal licho)... no bo czuję, że odnajdywane na każdym kroku okruchy niebieskości powodują, że unoszę się nad ziemią. </div><br /><div align="justify">Najciężej było to sobie uświadomić, potem terapia zalecona przez mojego wewnętrznego doktora działała już bezbłędnie. I działa, jak czuję. Ta dobra błękitna energia krąży we mnie do dziś i jakoś tak jakby pozwala utrzymać się na powierzchni.<br /></div><div align="justify"><br />A co do rozczarowań młodości - to tak jak ze wspomnieniami z dzieciństwa - z tego, co pamiętam, dom mojej cioci był lata temu cudownym pałacem, a mimo że w zasadzie nie zmienił się do dziś, teraz okazał się kurną chatą, na wakacje do Pcimia jechałam autostradą, dziś ze zdziwieniem odkryłam, że od zawsze prowadzia tam wyboista wąska asfaltowa nitka. I tak z wieloma rzeczami. Costa Brava, która mnie przed nastu laty tak bardzo zachwyciła, okazała się obrzydliwie pstrokatą betonową dyskoteką, na której - mimo zapewnień kolorowych przewodników turystycznych - prawdziwej Hiszpanii (czy może Katalonii) nie uświadczysz... Na szczęście mieliśmy samochód, internet i chęć poszukiwań. Trochę uroku sprzed lat na szczęście odnaleźliśmy, obawiam sie jednak, że nie tyle, by zachęcić M. do szybkiego powrotu do tego kraju...<br /><br /></div><div align="justify"><a href="http://3.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/THBBVz6FxxI/AAAAAAAAAds/-TcwXYi5eYY/s1600/5+2705x2005.JPG"><img style="MARGIN: 0px 10px 10px 0px; WIDTH: 320px; FLOAT: left; HEIGHT: 237px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5507974187241031442" border="0" alt="" src="http://3.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/THBBVz6FxxI/AAAAAAAAAds/-TcwXYi5eYY/s320/5+2705x2005.JPG" /></a>Okazuje się też jednak, że mieliśmy chyba więcej szczęścia, niż rozumu, rezerwując hotele z dala od najczęściej wynienianych w przewodnikach nazw miejscowości. Dzięki temu moja gra w błękitne rozwijała się bez przeszkód, a brzydotę betonowej pustyni w bajecznym kawałku świata obserwowaliśmy tylko zza szyby samochodu.<br /></div><br /><div align="justify">Ten artysta z lewej, to mieszkaniec ZOO w Balcelonie. Wyjątkowo zdolny i lubiący pochwały i nagrody ssak. Chyba niebieskie też na niego tak dobrze działa :-)<br /></div><br /><br /><br /><div align="justify"><a href="http://1.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/THBDQplAHoI/AAAAAAAAAd0/aJ1Kor5iNpk/s1600/6+2448x3264.JPG"><img style="MARGIN: 0px 0px 10px 10px; WIDTH: 240px; FLOAT: right; HEIGHT: 320px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5507976297592135298" border="0" alt="" src="http://1.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/THBDQplAHoI/AAAAAAAAAd0/aJ1Kor5iNpk/s320/6+2448x3264.JPG" /></a>To jego koleżanka z basenu obok. Jak widać - wszystko radosne i mocno... błękitna :-) I jak tu nie uwierzyć, że pewne rzeczy nie dzieją się bez przyczyny? Anyway, bo odbiegłam od tematu - warto pamiętać. Ale jak się właśnie przekonałam, tak lekko "przez palce". I wtedy dawno odrzuceni znajomi nie okażą się takimi okropnymi znielubionymi potworami, zwiedzone miejsca odwiedzone po raz kolejny tak bardzo nie rozczarują, a końcówka lata z domieszką oddychającej coraz głębiej jesieni nie będzie aż tak bolała... </div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">I, niezależnie jak bardzo naiwnie to zabrzmi, będzie po prostu, prozaicznie, All summer long ;-)</div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.blogger.com/video.g?token=AD6v5dzmeC7xbjyKTrcj8aST5GvqK74bSAeBu3MT19JNZyzK7_S8fMsMZfyIdzNBYV2c8sCmPJXwAuT-aRzuKqR0aA' class='b-hbp-video b-uploaded' frameborder='0'></iframe>Zethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3796897291617651751.post-391141238021948082010-07-12T13:35:00.051+02:002010-07-12T14:27:03.930+02:00I poszłam ścieżką mniej uczęszczaną<div align="justify">Mieszkanie na najpiękniejszej ulicy własnego miasta zobowiązuje. Teoretycznie do tego, żeby <a href="http://2.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/TDsHevQGWnI/AAAAAAAAAc0/AC4eTCxKark/s1600/ok+2689x2318.JPG"><img style="MARGIN: 0px 10px 10px 0px; WIDTH: 320px; FLOAT: left; HEIGHT: 276px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5492992395169913458" border="0" alt="" src="http://2.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/TDsHevQGWnI/AAAAAAAAAc0/AC4eTCxKark/s320/ok+2689x2318.JPG" /></a>wciąż narzekać – na gwar, wszędobylskich turystów, brak miejsc postojowych i przepełnione śmierdzące śmietniki. Myślałam, ze po latach na peryferiach, centrum mnie zabije. A tymczasem – coraz bardziej lubię to miejsce. Przeprowadziłam się tu, bo tak chciałam. Chciałam zmienić ścieżkę, którą idę na tę mniej uczęszczaną... I zrobiłam to. Chociaż... nie jest... i nie było łatwo. Ale po miesiącach wytrwałego pięcia się po piaszczystej i kamienistej wąskiej dróżce, coraz częściej napotykam na swojej drodze odcinki prostsze w podejściu, omszałe i zacienione, które dają trochę oddechu i przyjemności ze zwykłego tam przebywania.<br /></div><br />Dlatego napisałam, że lubie to miejsce.<br /><br />Oczywiście – stopień lubienia lub nielubienia zależy wybitnie od nastroju, w jakim się obudzę, albo w jaki wpędzę się swoimi często mocno pokrętnymi myślami, jednak… na szczęście ostatnio coraz więcej jest dni, w których i pobudka i wpędzanie się idą w parze i pozwalają lubić świat, innych i przede wszystkim samą siebie :-).<br /><br /><div align="justify">Wtedy każda najmniejsza i najbłahsza nawet czynność wprowadza w radosny nastrój i daje siłę do zrobienia kolejnego małego kroczku. A potem jeszcze i jeszcze. To jest zatem ten pierwszy krok. Potem będzie następny. I kolejny :-)</div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"><img style="TEXT-ALIGN: center; MARGIN: 0px auto 10px; WIDTH: 150px; DISPLAY: block; HEIGHT: 200px; CURSOR: hand" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5492994502804687586" border="0" alt="" src="http://3.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/TDsJZazYyuI/AAAAAAAAAdM/JfhsEZJBk98/s200/p%C4%85ki+2448x3264.JPG" /></div><br /><a href="http://4.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/TDsJB9DTwwI/AAAAAAAAAdE/ZaU0mghxgYY/s1600/p%C4%85ki+2448x3264.JPG"></a><br /><br /><br /><div align="justify"></div>Zethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-3796897291617651751.post-5879714979434187742010-06-17T15:11:00.077+02:002010-07-12T15:30:09.364+02:00... to otwiera okno...<div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">Wypowiedzenie prawdy nie czyni jej bardziej prawdą, prawdą bowiem staje się zdanie wypowiedziane przez kogokolwiek, byle szybciej i do szerszej publiczności. Dotarło to do mnie dziś z całą mocą.</div><div align="justify"> </div><div align="justify"> </div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">Czasami Człowiek patrzy w lustro i zastanawia się, dlaczego w czynach jest tak słaba? I zaraz odpowiada sobie na to dziecinne pytanie - bo naiwnie sądzi, że postępując zawsze uczciwie zostanie wybroniony przez czyny, nie przez puste słowa...</div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">Lidqa z mniama (dzięki Lidqa, bo ja z wierszami jestem an bakier) znalazła wczoraj wiersz, który teoretycznie jest piękny i prawdziwy. Tylko ze jeśli czyta się go przy tak zwanym gorszym dniu, to jakoś nie daje siły i spokoju. Nie daje pewności... powoduje tylko, że łzy same cisną się do oczu </div><div align="justify"> </div><div align="justify"> </div><div align="justify"></div><div align="justify"><a name="12"><strong><span style="color:#000066;">Kiedy mówisz</span></strong></a><strong><span style="color:#6666cc;"><br /></span></strong>Jan Twardowski</div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"> </div><div align="justify"> </div><div align="justify">Nie płacz w liście</div><div align="justify">nie pisz że los ciebie kopnął</div><div align="justify">nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia </div><div align="justify">kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno</div><div align="justify">odetchnij popatrz</div><div align="justify">spadają z obłoków</div><div align="justify">małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia</div><div align="justify">a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju</div><div align="justify">i zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz</div><div align="justify"> </div><div align="justify"> </div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"><iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.blogger.com/video.g?token=AD6v5dy1VGrK4q6ErFBP_Sc54oOOjCF8uWoiXjIqwtE6AiyuEyEcRtYrRexcQ9Ty22qtqDQ9lIdfoZyPl7MX-bVSzA' class='b-hbp-video b-uploaded' frameborder='0'></iframe></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"> </div><div align="justify"> </div><div align="justify">Jest jeszcze jedno natrętne pytanie. Proste. Jedno. </div><div align="justify"> </div><div align="justify">Ile jeszcze trzeba przymierzyć par okularów, żeby dostrzec to okno? Czy to, ze nie widać wydymanej przez wiatr firanki, nie czuć na twarzy ożywczego podmuchu powietrza, nie widać puchatych nasion dziurawca krążących w rozgrzanym powietrzu, moze dać nadzieję? A jak jest Nic? Jak nawet okien nie widać? Jakby Człowiek stał w ogromnym cylindrycznym pojemniku o gładkich białych ścianach, który teoretycznie jest bezpieczny, ale równoczesnie jest też bez wyjścia...</div><div align="justify"> </div><div align="justify"> </div><div align="justify"></div><div align="justify">Lidqa, masz jeszcze jakiś wiersz?</div>Zethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-3796897291617651751.post-67122164086049623562009-07-30T22:31:00.165+02:002009-08-04T10:59:22.333+02:00Do siego Roku!<div align="justify">Jakiś rodzaj słownika! Potrzebuję! Od zaraz! Cokolwiek, co pozwoli mi się porozumieć! Translator? Słownik podręczny? Przewodnik pisany Brailem????? COKOLWIEK! Bo czasami mam wrażenie, że nie potrafię! Nie umiem. Nie wiem jak... Za każdym razem, kiedy już mi się wydaje, że znajduję klucz, że odnajduję scieżkę, że dochodzę do sedna... ginę! Polec na polu bitwy, to sie chyba tak nazywa? Poległa na polu chwały.... :-) Niby poległa, i co z tego, skoro moja ofiarność na niewiele się zda i nie przybliży wcale zastępów innych kobiet do rozwiązania tej kosmicznej zagadki... </div><br /><div align="justify"></div><br /><div align="justify"></div><br /><div align="justify">A niby to wydaje się bardzo proste. Ona i on. Te cudowne dłonie, te piękne oczy, ta nić porozumienia, nie zadzieżgnięta z nikim innym... Długie wieczory i cudowne poranki. Spacery, przejażdżki, zakupy, ploteczki, kaweczki i wszystko, co tak pięknie (na początku) można zdrobnić :-) </div><br /><div align="justify"></div><br /><div align="justify"></div><br /><div align="justify">A potem się okazuje, że jednak wszystko o kant stołu. Nie wiem, czy to zależy od ciśnienia, wilgotności powietrza czy może procentowej zawartości cukru w cukrze, no nie wiem. Jednego jestem pewna - gdy wartość graniczna któregoś z nieznanych mi czynników zostanie przekroczona, to nie idzie i już! No bo jak? Jak ma sobie dać radę Mars z Wenus? Jak Twix ze Snickersem? Jak trampek ze szpilkami (niezaleznie od tego, która strona jakie obuwie preferuje)... Jak - bez słownika? </div><br /><div align="justify"></div><p></p><p><br /></p><div align="justify">Czasami mam wrażenie, że dwa pociągi wyruszające ze stacji A i B w swoich kierunkach, jadące zgodnie z rokładem jazdy, zdążające do jednego węzła kolejowego, nie mają prawa się spotkać. No bo jak, skoro Mars mówi 'kocham', Wenus słyszy 'idź kupić ziemniaki'. Twix: 'jest dobrze, Snickers: trzeba umyć auto, trampek: 'przepraszam', szpilki: 'pójdę już'... I idą z tej cholernej stacji A. Tylko, że niekoniecznie trafią tam, gdzie logika nakazuje, bo stacja A okazuje się... nawet trudno mi wymyśleć czym się okazuje ;-)</div><br /><div align="justify"></div><br /><div align="justify">Jedno jest pewne, możliwość stworzenia algorytmu lub rachunku prawdopodobieństwa tego, że kobieta z mężczyzną sie zrozumieją jest, jak dla mnie... bliska zeru :-) Odkrywcze? Pusty śmiech. Zero w tym odkrywczości, raczej plagiat. No ale jak się głośno wypowie to stwierdzenie, to jakby się odczarowywało - świat przestaje być niesprawiedliwy i obojętny, słońce czasami wychodzi zza chmur, a jedną kobietę może zrozumieć tylko... inna kobieta, choć też nie zawsze :-)</div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">Podsumowując - są takie dni, że choćby się waliło i paliło, to się po prostu nie da. Pocieszający jednak jest też fakt, że są i takie dni, że się udaje i uśmiech gości na wszystkich twarzach. </div><div align="justify"></div><div align="justify">No i właśnie dlatego tak bardzo lubimy te dwa najpiękniejsze dni w roku. Niech żyje Sylwester i Nowy Rok!</div><div align="justify"></div><div align="justify">:-)</div><div align="justify"></div>Zethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-3796897291617651751.post-46901937281534299752009-07-01T11:59:00.190+02:002009-07-04T01:04:59.422+02:00Jeleń na rykowisku<div align="justify"></div><div align="justify"> </div><div align="justify">Każdy kiedyś znajdzie się na zakręcie. Inaczej - każdy dotrze kiedyś do rozwidlenia dróg. I zada sobie pytanie: iść tam, gdzie wszyscy, bo prościej, wygodniej, szerzej i z większą ilością sklepów i stacji benzynowych, czy tam gdzie podpowiada przeczucie - ścieżką mniej wydeptaną i zarośniętą miękkim mchem i wysoką trawą, z siedzącymi na poboczu śpiewającymi żabami i kiczowatym jeleniem na rykowisku? </div><div align="justify"></div><div align="center"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><p align="center"></p><div align="justify"></div><div align="justify"> </div><div align="justify">Każdy dojdzie kiedyś do rozwidlenia i... albo go nie zauważy, albo nie będzie miał odwagi żeby pójść tam, gdzie powinien. Bo? Tak mu wygodniej, albo po prostu mniej strasznie. Czasami jak już dotrze, to się bardzo waha i albo rezygnuje i pędzi na stację po red bulla i solone orzeszki, albo...wreszcie wykonuje pierwszy krok w stronę wysokiej trawy. </div><div align="justify"></div><div align="justify"> </div><div align="justify"> </div><div align="justify">Jeśli jest lato i lubi chodzić bez butów, to... miękki wilgotny mech i muskająca stopy świeża trawa zrobią swoje. Są jak naroktyk i nie pozwolą przestać. Uczucie świeżości i miękkości jest tak porażająco cudowne, że ściśnięte dotychczas w butach stopy, zaczyną oddychać i krzyczeć żeby nie przestawać. </div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"> </div><div align="justify"> </div><div align="justify">Jeśli jest zima, albo jeśli nie lubi się zdejmować butów... czasami pomaga przeczekanie do lata, czasami... nie pomaga nic. Ale ta druga opcja nie jest przedmiotem rozważań. Nawet teoretycznych. </div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"> </div><div align="justify"> </div><div align="justify">Zbyt długo chodziłam w butach. Zdarzyła się na szczęście jedna dość zaskakująca rzecz, która sprawiła, że MUSIAŁAM je zdjąć. </div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify">Oczywiście nie od razu zdałam sobie sprawę z tego, że stoję na miękkim, wilgotnym i chłodnym mchu. Ale gdy się to już stało... kiedy dotarło do mnie, ile przez tyle lat traciłam, na ile rzeczy się spóźniłam, ILE JESZCZE teraz PRZEDE MNA.... wiedziałam że nie ma odwrotu. </div><div align="justify"></div><div align="justify"></div><div align="justify"> </div><div align="justify"> </div><div align="justify">Najcekawsze, że potrzebę, konieczność wręcz podążenia mniej uczęszczaną ścieżką miałam od długiego już czasu. Świadomość tego, że powinnam - też. Ale śmiałości - za grosz. I pewności, że gdybym upadła, nie zdążę, bo będzie miał mnie kto przytrzymać za rękę. Teraz już wiem, że dam radę. Że przy odrobinie chęci i wsparcia... dotrę. Do tego, co dla mnie ktoś, gdzieś, kiedyś, określił jako cel. </div><p><br />I tak, jak nie lubię wierszy, tak ten sprawia, że chce mi się iść.<br /></p><p></p><p><br /><strong>Droga nie wybrana - Robert Frost</strong><br />tłum. Stanisław Barańczak<br /><br />Dwie drogi w żółtym lesie szly w dwie różne strony:</p><div align="justify">Żałując, że się nie da jechać dwiema naraz</div><div align="justify">I być jednym podróżznym, stałem, zapatrzony</div><div align="justify">W głąb pierwszej z dróg, azż po jej zakręt oddalony,</div><div align="justify">Gdzie widok niknął w gęstych krzakach i konarach;<br /><a id="more-415" class="morelink"></a><br />Potem ruszylem drugą z nich, nie mniej ciekawą,</div><div align="justify">Możze warta wyboru z tej jednej przyczyny,</div><div align="justify">Że, rzadziej użzywana, zarastała trawą;</div><div align="justify">A jednak mogłem skręcić tak w lewo, jak w prawo:</div><div align="justify">Tu i tam takie same były koleiny,</div><div align="justify">Pełne liści, na których w tej porannej porze</div><div align="justify">Nie znaczyly się jeszcze śladów czarne smugi. </div><div align="justify"><br />Och, wiedzialem: choc pierwszą na później odłożę,</div><div align="justify">Drogi nas w inne strony prowadzą -i może</div><div align="justify">Nie zjawię się w tym samym miejscu po raz drugi.<br /></div><div align="justify">Po wielu latach, z twarzą przez zmarszczki zoraną,</div><div align="justify">Opowiem to, z westchnieniem i mglistym morałem:</div><div align="justify">Zdarzylo mi się niegdyś ujrzeć w lesie rano</div><div align="justify">Dwie drogi; pojechalem tą mniej uczęszczaną -</div><div align="justify">Reszta wzięła się z tego, że to ją wybrałem. </div><div align="justify"> </div>Zethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3796897291617651751.post-28664969174577554242008-12-09T13:42:00.002+01:002008-12-09T13:44:49.135+01:00Ain't No Sunshine...No ain't i tyle. Koniec. Kropka. Musiałam to napisać.<br /><br /><br />Jutro będę piec pierniki.....Zethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3796897291617651751.post-33214851749529132402008-04-11T20:11:00.047+02:002008-11-19T01:48:37.996+01:00MAM GO. MANGO!<a href="http://2.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/R_-yao92bNI/AAAAAAAAAT0/kb2tp-E4bXc/s1600-h/deser1.JPG"><img id="BLOGGER_PHOTO_ID_5188061466497281234" style="FLOAT: right; MARGIN: 0px 0px 10px 10px; CURSOR: hand" alt="" src="http://2.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/R_-yao92bNI/AAAAAAAAAT0/kb2tp-E4bXc/s320/deser1.JPG" border="0" /></a><br /><div><div>W Polsce mało wyrazisty. Niby piękny, czerwony, kuszący, a jednak lekko bez wyrazu, polotu i smaku. Jednak... wystarczy trochę cierpliwości, niewielu dodatków i prawie zero wysiłku i można wyczarować coś, co... oczaruje.<br /><div><div><div></div><div align="justify">Wiedziałam, że musze coś zrobić, bo kupiłam nieprzyzwoicie tanie mango. Dużo ich kupiłam, bo ostatnio ktoś mocno zachwalał. Rozpakowałam w domu i... postanowiłam, że dam im dojrzeć. Ale ile razy przechodziłam obok miski i rzucałam okiem na przepięknie usmiechające sie do mnie owoce, tym mocniejszą czułam potrzebę pokopania. Przekopania raczej. Książek i forów w poszukiwaniu czegoś szybkiego i zjadliwego. </div><br /><div><br /><span style="font-size:130%;"><strong><span style="font-family:times new roman;color:#6666cc;"><em>owoc pierwszy</em></span></strong></span></div><br /><div><br />Jeszcze nie nazbyt dojrzały, ale kuszący. </div><div><br />Obrałam go, pokroiłam w kosteczkę i zamarynowałam z sokiem z jednej cytryny (limonka byłaby lepsza) i połową skórki otartej z tejże. Dodałam dwie łyzki miodu pomarańczowego (zwykły tez pasuje) i zostawiłam spokojnie w lodówce na parę godzin.<br /></div><br /><div></div><br /><div><a href="http://4.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/R_-xUI92bMI/AAAAAAAAATs/ftBGAC_v0RU/s1600-h/Kopia+P1040113.JPG"><img id="BLOGGER_PHOTO_ID_5188060255316503746" style="FLOAT: left; MARGIN: 0px 10px 10px 0px; CURSOR: hand" alt="" src="http://4.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/R_-xUI92bMI/AAAAAAAAATs/ftBGAC_v0RU/s400/Kopia+P1040113.JPG" border="0" /></a>Potem wzięłam:</div><br /><div></div><div></div><br /><div>1/4 kostki masła,</div><br /><div><br /></div><div></div><div><br /></div><br /><div>130 gramów bułki tartej,</div><br /><div><br /></div><div></div><div><br /></div><br /><div>4 łyzki cukru demerara,</div><br /><div><br /></div><div><br /></div><br /><div>1/4 łyżeczki mielonego imbiru.</div><br /><div><br /></div><div>Masło rozpuściłam a resztę składników dokładnie wymieszałam. Na maśle zaczęłam rumienić bułeczkę z dodatkami. Robiłam to tak długo, aż całość zrobiła sie mocno ciemna, bo cukier zaczął sie rozpuszczać i tworzyć z bułeczką apetyczne karmelowe grudki. Przestudziłam.</div><br /><div>Przemacerowane cytrynowo-miodowe mango wymieszałam z 450 gramami greckiego jogurtu.</div><div align="justify"><br />I prawie już finiszowałam: wzięłam cztery szklanki, na bardziej wystrzałową okazję wezmę kieliszki od czerwonego wina. Połowę jogurtowo-owocowej masy rozdzieliłam na cztery części. Włożyłam je na dno szklanek. Posypałam to obficie karmelowymi okruszkami, znów położyłam jogurt, na wierzchu wylądowały okruszki. Jeszcze tylko odrobina miodu pomarańczowego i zupełnie nie pasujące do całości (ale moje ukochane) rureczki czekoladowe i.... znów na chwilę do lodówki.</div><br /><div>Musze przyznać, że nie spodziewałam sie rewelacji, ot deser z serii "zrobić i zapomnieć". I po raz kolejny przekonałam się, że bycie niewiernym Tomaszem bozbawia ludzi wielu życiowych przyjemności ;-). </div><br /><div>OWOC PIERWSZY okazał sie absolutnym sukcesem!<br /></div><br /><div></div></div></div></div></div>Zethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3796897291617651751.post-40374233707961594702008-03-15T14:11:00.007+01:002008-11-19T01:48:38.287+01:00Jak ze sklepu!<a href="http://3.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/R9vPUzMmkHI/AAAAAAAAAS8/hweWohUfhdw/s1600-h/chleb+1.jpg"><img id="BLOGGER_PHOTO_ID_5177960152839917682" style="FLOAT: right; MARGIN: 0px 0px 10px 10px; CURSOR: hand" alt="" src="http://3.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/R9vPUzMmkHI/AAAAAAAAAS8/hweWohUfhdw/s400/chleb+1.jpg" border="0" /></a><br /><div><div></div><div align="justify">Piekłam wcześniej chleby, i owszem, ale wszystkie, wbrew temu co mówili jedzący, to dla mnie nie było „to”. Czegoś mi w nich brakowało. Kombinowałam z dodatkami, większą lub mniejszą ilością zakwasu, wreszcie z artystki stałam się rzemieślniczką pogodzoną z myślą, że własnymi rękoma nie stworzę już nigdy czegoś równie smacznego jak współczesny chemiczny chleb ze sklepu. Aż wreszcie – dzięki którejś z mniamowych albo cinowych specjalistek – okryłam, że i mnie można powiedzieć: „Upiekłaś coś, co smakuje jak chleb z piekarni!”. Kiedy pierwszy raz usłyszałam te słowa, aż pokraśniałam z zachwytu. Teraz powtarzam to innym. Ale oni nie wierzą. Rozumiem, bo sama bardzo nieśmiało podeszłam do świeżo nabytej wiedzy. Ale warto spróbować! Nie ma bowiem w tym prawie żadnych czarów. Jest za to kilka dolarów inwestycji i magia zwykłego-niezwykłego człowieka. Guru światowych chlebopieków, człowieka, którego podobizna powinna wisieć w każdej szanującej się kuchni. Jeffrey Hamelman. Voila. Oto CHLEB Z PIECZONYMI ZIEMNIAKAMI, genialny w swojej prostocie i smaczny, jakby prosto ze sklepu ;-)<br /><br /><span style="color:#333399;"><span style="font-size:130%;"><strong>CHLEB Z PIECZONYMI ZIEMNIAKAMI</strong></span><br /></span><br /><span style="color:#000099;">Wstępna fermentacja:</span><br /><br />2 ¼ kubka mąki chlebowej (lub jakiejkolwiek ulubionej),<br />¾ kubka wody,<br />1 łyżeczka soli,<br />1/8 łyżeczki suszonych drożdży lub ¼ świeżych<br /><br />Rozpuść drożdże w wodzie, dodaj mąkę i sól, mieszaj tylko do czasu połączenia i uzyskania gładkiej konsystencji. Przykryj miskę folią spożywczą i odstaw na 12 do 16 godzin w ciepłe miejsce (temperatura ok. 22 stopnie).<br /><br /><span style="color:#000099;">Chleb:</span><br /><br />4 kubki mąki chlebowej (lub jakiejkolwiek ulubionej),<br />1 kubek mąki z pełnego przemiału,<br />1 5/8 kubka wody,<br />1 łyżka soli,<br />1 ¼ łyżeczki suszonych drożdży lub ok. 2,5 świeżych<br />1 kubek (ciasno upakowany) pieczonych ziemniaków (wcześniej przeciśniętych przez praskę)<br />Cała wcześniej fermentująca mieszanka mąki, wody, soli i drożdży. </div><br /><div align="justify"><br /></div><br /><br /><p align="center"><a href="http://1.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/R9vLfTMmkEI/AAAAAAAAASo/wKti5zYHRGw/s1600-h/ziemniakowy.JPG"></a></p><img id="BLOGGER_PHOTO_ID_5177957816377708642" style="DISPLAY: block; MARGIN: 0px auto 10px; CURSOR: hand; TEXT-ALIGN: center" alt="" src="http://3.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/R9vNMzMmkGI/AAAAAAAAAS0/iicC0S9Pohs/s400/ziemniakowy.JPG" border="0" /><br /><br /><div align="justify"><a href="http://1.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/R9vLfTMmkEI/AAAAAAAAASo/wKti5zYHRGw/s1600-h/ziemniakowy.JPG"></a><br />Do miski miksera albo do maszyny do chleba włoż wszystkie składniki ciasta OPRÓCZ wcześniej fermentującej mieszanki. Mieszać około 3 minut do połączenia się składników. W miarę jak ciasto stawać się będzie gładsze, dodawać małymi porcjami przefermentowaną mieszankę. Jeśli ciasto będzie się wydawać zbyt zwarte i suche, dodać odrobinę wody. Postępować tak, aż do uzyskania jedwabistego, niezbyt rzadkiego ciasta. Ciasto musi być odrobinę twardsze, niż normalna mieszanka chlebowa, bo ziemniaki, zawierają sporo wody i oddadzą ją ciastu podczas pieczenia. Dodanie zbyt dużej ilości płynu podczas mieszania, spowoduje utratę sprężystości upieczonego bochenka. </div><br /><br /><div align="justify"><br />Przykryj miskę, odstaw do wyrastania na 1,5 godziny.<br /></div><br /><br /><div align="justify">Zagnieć ciasto po pierwszych 45 minutach wyrastania.</div><br /><br /><div align="justify"><br />Gdy minie 1,5 godziny, podziel wyrośnięte ciasto na dwie części. Uformuj ładne okrągłe bochenki, odłóż na posypany mąka blat. Przykryj folią. Gdy ciasto odpocznie (po ok. 10-20 minutach), uformuj według uznania. Znów przykryj folia.<br /></div><br /><br /><div align="justify">Odstaw do wyrośnięcia na kolejne 1 ¼ godziny.<br /><br />Rozgrzej piekarnik do maksymalnej temperatury. Natnij bochenki, spryskaj piekarnik. Włóż bochenki do piekarnika, znów spryskaj. Piecz w temperaturze ok. 230 stopni Obniż temperaturę w momencie, gdy chleb zacznie lekko zmieniać kolor. Piecz około 30-40 minut. Zawartość ziemniaków powoduje, że chleb rumieni się szybciej, niż zwykły chleb, dlatego jeśli zacznie się przypiekać, zmniejsz jeszcze bardziej temperaturę pieczenia (o ok. 10 stopni).<br /></div><br /><br /><div align="justify"><br />Hamelman radzi, żeby porcję surowego ciasta podzielić na dwie części. Mi się jednak najbardziej podoba w jednym kawałku, włożone i wyrośnięte pięknie w dużej kwadratowej blasze. Przypomina mi wtedy chleby, które jako młoda pannica jadałam na Kaszubach, kiedy jeździłam na truskawkobrania. Brak mi tylko do tego świeżo odciskanego masła.</div><br /><br /><div align="justify">Ale na to jeszcze przyjdzie czas ;-)))</div></div>Zethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3796897291617651751.post-9609124217260052912008-03-15T07:33:00.006+01:002008-03-15T08:50:24.076+01:00Release to-beŚwiadomość, że marzenia jednak się spełniają a to, co było odległą przyszłością, jest już w zasięgu ręki - daje potężnego kopa. Wtedy nawet konieczność podniesienia się o 4.00 rano nie przeszkadza. Ba - wstaje się jak na skrzydłach, a do kopalni jedzie się ze śpiewem na ustach.<br /><br /><br /><span style="font-size:130%;color:#000099;"><strong>MENU NA NOWY CZAS</strong></span><br /><br /><span style="color:#cc0000;">I Śniadanie:</span><strong><span style="color:#cc0000;"><br /></span></strong><br />Haust ożywczego, rześkiego, prawie już wiosennego powietrza, popity koktajlem z marzeń, pragnień i miłości.<br /><br /><span style="color:#cc0000;">II Śniadanie<br /></span><br />Uśmiechajace sie do mnie własne odbicie w szybie.<br /><br /><span style="color:#cc0000;">Obiad:<br /></span><br />Ogromna porcja Dobrych Ludzkich Myśli z górą słatki z wiosennych promieni słońca. Deser - odwzajemniony uśmiech kolejnego przechodnia na ulicy.<br /><br /><span style="color:#cc0000;">Kolacja:<br /></span><br />Ciepły płomień świec odbijający się w kieliszku po dobrym czerwonym winie.<br /><br /><br /><span style="color:#333399;">ZA TYDZIEŃ PIERWSZY DZIEŃ NOWEGO ŻYCIA. Postanowiłam się nie bać :-)</span>Zethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3796897291617651751.post-72758711878283329572007-09-20T23:10:00.000+02:002008-11-19T01:48:38.681+01:00Ogniu, krocz za mną!<a href="http://2.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/RvLmZDnxbEI/AAAAAAAAASg/rZX_JybNgRA/s1600-h/%C5%9Bliwka+makro.jpg"><img id="BLOGGER_PHOTO_ID_5112401845162175554" style="FLOAT: right; MARGIN: 0px 0px 10px 10px; CURSOR: hand" alt="" src="http://2.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/RvLmZDnxbEI/AAAAAAAAASg/rZX_JybNgRA/s400/%C5%9Bliwka+makro.jpg" border="0" /></a><br /><p>Z listu Grzegorza:</p><p>"Witaj, pytałaś o śliwowicę. Proszę, oto przepis:</p><p align="justify"><a name="OLE_LINK3">Wszystkie likiery typu śliwowica robię podobnie:</a> ważne są proporcje: 4 kg śliwek węgierek (im bardziej soczyste tym lepiej) Może też być mieszanka: 3,5 kg małych węgierek i 0,5 kg większych soczystych śliwek). 4 litry wódki, 4 litry spirytusu. </p><p align="justify">Alkohole mieszam aby uzyskać roztwór ok. 70% i zalewam nim śliwki (śliwek nie dryluję, niewielką część nacinam, resztę pozostawiam nietkniętą, aczkolwiek umytą) Tak przygotowany alkohol nie zasuszy śliwek i nie pozwoli im się zepsuć. Całość zostawiam w butli na okres nie mniej niż 6 miesięcy (im dłużej tym lepiej – np. do czasu zebrania wiśni na wiśniówkę :-) ). Po okresie nasiąkania alkoholem (przypominam - 6 lub więcej miesięcy!), zlewam alkohol do butelek. Pozostałe w butli śliwki zasypuję cukrem. Wystarczy 2,5 – 3 kg (dobrze jeśli 0,5 kg to cukier trzcinowy, reszta 2-2,5 kg - biały). Od czasu do czasu butlą należy potrząsać, tak by cukier szybciej się rozpuszczał. </p><br /><p align="justify">Kiedy uzyskasz już dużo soku (ok. 2-3 miesiące), mieszasz sok i alkohol odpowiednio dobierając słodkość śliwowicy (słodsza śliwowica jest chętniej pita przez dziewczyny, mniej słodka przez chłopaków). </p><br /><p align="justify">Śliwowicę rozlewasz do butelek i w zasadzie już jest dobra do spożycia (z wiśniówką jest inaczej – wiśniówka potrzebuje czasu na dojrzewanie. Jest pyszna po ok. 3 latach). Śliwek nie wyrzucaj, zostaw ich część lub całość zalanych w śliwowicy. </p><br /><p align="justify">Są pyszne, niewinne, słodziutkie i …. Szybko upijają, ale jak upijają… ha! Coś na ten temat może powiedzieć moja Renata.<br /></p><br /><p align="justify">W tym roku wg powyższego przepisu zrobiłem żurawinówkę, ale jeszcze nie wiem, czy jest OK. Na pierwszy niuch i mlask smakuje dobrze ale…. Trzeba więcej popróbować.<br /><br />Pozdrawiam serdecznie i życzę owocnej (śliwkowej) pracy".</p><br /><p align="justify">Tyle Grzegorz. Oprócz listu był też załącznik. Niepozorna półlitrowa butelka z odręcznym napisem: "Śliwowica 2005". Zmierzyłam sie z nią dziś wieczór. Ogniu... krocz za mną... do łóżka... jutro dam znać, czy zeszłoroczne śliwki to dobry środek nasenny :-)</p><div></div>Zethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-3796897291617651751.post-16138977076510330892007-09-15T14:45:00.000+02:002008-11-19T01:48:39.099+01:00JEŚĆ!!!<a href="http://2.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/Ruva9Rxz5uI/AAAAAAAAASY/f9Q1QDbYN_A/s1600-h/hot_cheese.jpg"><img id="BLOGGER_PHOTO_ID_5110418948461160162" style="FLOAT: right; MARGIN: 0px 0px 10px 10px; CURSOR: hand" alt="" src="http://2.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/Ruva9Rxz5uI/AAAAAAAAASY/f9Q1QDbYN_A/s400/hot_cheese.jpg" border="0" /></a><br /><div><div align="justify">Dawno mne nie było. Zgłodniałam! Jakoś mi tak czegoś brak bez... konsumpcji. Najgroszy moment w ciągu dnia jest wtedy, kiedy już mam w głowie to, co będzie albo wiem, co mam w lodówce. I jak już mam, to przeważnie jestem jeszcze daleko od składników. A jak wpadam tam, gdzie składniki, to jestem już tak głodna, że nie potrafię się opanować. Bo już.. już... a jednak jeszcze niezupełnie... Wtedy.. pół bułki z masłem, reszta wędliny, cokolwiek, byle zagłuszyć przejmujące wewnętrzne "JEŚĆ!!!!". </div><br /><br /><div>Dziś mi się udało. Wytrzymać się udało!</div><br /><div></div><div>Drżącymi ręcy wyjęłam z lodówki:</div><br /><div></div><div>1 sporą cebulę,</div><div>2 średnie ząbki czosnku,</div><div>6 średniej wielkości pomidorów,</div><div>250 gramową kostkę sera halloumi,</div><div></div><br /><div>Z szafki:</div><div></div><br /><div>domowy makaron (250 gram),</div><div>oliwę,</div><div></div><br /><div>Z ogrodu:</div><br /><div></div><div>trochę bazylii (po pokrojeniu 2-4 łyżki),</div><div>trochę natki pietruszki (ok. 2 łyżek).</div><br /><div></div><br /><div></div><img id="BLOGGER_PHOTO_ID_5110415375048369874" style="DISPLAY: block; MARGIN: 0px auto 10px; CURSOR: hand; TEXT-ALIGN: center" alt="" src="http://2.bp.blogspot.com/_j9kZF8PK6_U/RuvXtRxz5tI/AAAAAAAAASQ/AyO9e0DMLEA/s400/halloumi+3.JPG" border="0" /><br /><div></div><div>Gdy makaron już bulgotał, posiekałam drobno czosnek i cebulę, pokroiłam pomidory (usunęłam wczesniej pestki, pokroiłam resztę w kosteczkę). Halloumi ż pokroiłam w kostkę.</div><br /><div align="justify">Zaczęłam od oliwy - rozgrzałam ją (2 łyżki) mocno na patelni, na nią wrzuciłam cebulę i czosnek, posoliłam, zżeby się nie przypaliły. Gdy zmiękły, przełożyłam do miseczki, na oliwę wrzuciłam halloumi. Smażyłam chwilę na złoto, momentami nawet na bardziej, niż złoto :-). Gdy halloumi był już śliczny i brązowy, spowrotem na patelnię powędrowała cebulka z czosnkiem, do tego pomidory, sól, pieprz, pocięte nożyczkami bazylia i pietruszka, ugotowany makaron. Zamieszałam tylko tyle, żeby całość była ciepła i mocniej niż apetyczna. I... na tależ!</div><br /><div align="justify"></div><div>Bosh! Warto było zamknąć uszy na przeraźliwy krzyk głodnych oczu :-)</div></div>Zethttp://www.blogger.com/profile/16909010330615380298noreply@blogger.com1