poniedziałek, 12 lipca 2010

I poszłam ścieżką mniej uczęszczaną

Mieszkanie na najpiękniejszej ulicy własnego miasta zobowiązuje. Teoretycznie do tego, żeby wciąż narzekać – na gwar, wszędobylskich turystów, brak miejsc postojowych i przepełnione śmierdzące śmietniki. Myślałam, ze po latach na peryferiach, centrum mnie zabije. A tymczasem – coraz bardziej lubię to miejsce. Przeprowadziłam się tu, bo tak chciałam. Chciałam zmienić ścieżkę, którą idę na tę mniej uczęszczaną... I zrobiłam to. Chociaż... nie jest... i nie było łatwo. Ale po miesiącach wytrwałego pięcia się po piaszczystej i kamienistej wąskiej dróżce, coraz częściej napotykam na swojej drodze odcinki prostsze w podejściu, omszałe i zacienione, które dają trochę oddechu i przyjemności ze zwykłego tam przebywania.

Dlatego napisałam, że lubie to miejsce.

Oczywiście – stopień lubienia lub nielubienia zależy wybitnie od nastroju, w jakim się obudzę, albo w jaki wpędzę się swoimi często mocno pokrętnymi myślami, jednak… na szczęście ostatnio coraz więcej jest dni, w których i pobudka i wpędzanie się idą w parze i pozwalają lubić świat, innych i przede wszystkim samą siebie :-).

Wtedy każda najmniejsza i najbłahsza nawet czynność wprowadza w radosny nastrój i daje siłę do zrobienia kolejnego małego kroczku. A potem jeszcze i jeszcze. To jest zatem ten pierwszy krok. Potem będzie następny. I kolejny :-)